Nieostrożność

Przy sklepie z żywnością makrobiotyczną było jedno miejsce, więc zatrzymałem się. W środku para sprzedawców, w pozach mówiących: „na szczęście za kwadrans zamykamy”.

– Chcę prosić dzisiaj tylko o informację – uprzedziłem. – Po ile państwo mają suszone śliwki bez pestek?

Chłopak znalazł na półce paczuszkę i odczytał:

– Pięć sześćdziesiąt za dwieście gramów.

– Aha – powiedziałem – dwadzieścia osiem za kilo. Bardzo dziękuję.

Gdy odwracałem się ku wyjściu złapałem kątem oka ożywioną akcję: jego zdumione spojrzenie na mnie, upewniające się ku koleżance, on wyciągał smartfona, ona coś stuknęła na klawiaturze komputera. Przy drzwiach czułem wbite w moje plecy dwie pary oczu i usłyszałem jednobrzmiące „rzeczywiście”. Nie zatrzymałem się. Podziw dla czarnoksiężnika szybko może przerodzić się we wrogość.

Wychodząc pokręciłem głową ze smutkiem nad sobą: „czy ja nigdy nie nauczę się milczeć?”

31 myśli na temat “Nieostrożność

  1. Było myśleć głośno? Na drugi raz wyświetl wynik na ekranie smartfona. Będą myśleli, że też liczyłeś elektronicznie.

  2. Ba! Kiedyś wracałem autobusem (dawne dzieje, skoro autobusem) i przy mnie młodzież szkolna dyskutowała o tym, ile ktoś miał lat:
    — Siedem lat temu miał osiem lat.
    — To ile ma teraz?
    Młody sięgnął po komórkę, postukał chwilę i powiedział triumfalnie:
    — Piętnaście!

  3. Dwadzieścia osiem za kilo? To na nasze byłoby mniej więcej trzydzieści trzy. Drogo, no chyba, że to jakieś hiper-bio-eko od szczęśliwych śliwek.

  4. Michale, bez pestek. U nas 39, od nieszczesliwych.

    Andsolu, mozliwe ze wiele lat temu wiesniak patrzyl z politowaniem na pana wyciagajacego zegarek zamiast spojrzec na niebo 🙂

  5. lisek – to przypomina mi oznaczanie czasu w suahili: „mała godzina piania dużego koguta”.

    Michał, nigdy nie widziałem tu śliwy (choć ludzi nazywających się Silva są miliony). A ponadto wchodzimy właśnie w wiosnę, może na jesień będzie lepiej. O ile będzie jesień, bo jak rednecks wybiorą Trumpa to może niczego nie być.

  6. Michał, Lisek
    Szczęśliwe, nieszczęśliwe. A nie grzeczniej byłoby powiedzieć siusiam śliweczki?

  7. A teraz zupełna zmiana tematu (choć nie aż tak dawno było po sąsiedzku na ten temat). Przyszli jacyś ludzie do kościoła we Wrocławiu, aby opuścić łono naszej matki, Kościoła Katolickiego (w skrócie: dokonać apostazji). Proboszcz, gdy dowiedział się, w czym rzecz, stwierdził, że go nie ma. Gdy interesanci powołali się na dysonans poznawczy wynikający z konfrontacji tego oświadczenia z własnym zmysłem wzroku, proboszcz zagroził wezwaniem policji, a co więcej groźbę swą zrealizował.

    I teraz, gdybyśmy żyli w państwie wyznaniowym, muttawini spałowaliby niedoszłych apostatów, a potem przytrzymali, aby proboszcz wykonał nad nimi stosowne egzorcyzmy. Policjanci wrocławscy zachowali się jednak zupełnie normalnie, to znaczy pouczyli proboszcza, żeby im nie zawracał różnych części ciała, a skoro już byli na miejscu, to dopilnowali, aby proboszcz jednak się zmaterializował i przyjął wniosek o apostazję.

    Dokonywanie apostazji w ‚procedurze kościelnej’, jaka obowiązuje w Polsce, jest działaniem umiarkowanie skutecznym, bowiem w jego wyniku pozostaje się nadal katolikiem, tyle że wyklętym (teraz modny przymiotnik). Albowiem, jak głosi doktryna – skutków chrztu usunąć się nie da. To jest (mniej więcej) powód, dla którego ja się tym nie zajmowałem.

    I teraz komentarz pod doniesieniem z Wrocławia, który bardzo celnie podsumowuje trudności stojące przed przyszłymi apostatami:

    „Gdy byłem dzieckiem, zostałem zapisany do klubu szachowego. Gdy dorosłem, zrozumiałem że szachy mnie nie interesują i chciałbym aby klub szachowy skreślił mnie z listy członków. Wysyłam zapytanie do klubu szachowego, co powinienem zrobić aby wypisać się z klubu. Otrzymuję informację że aby się wypisać muszę:
    – przesłać dowód zapisania się do klubu,
    – przygotować podanie z prośbą o wypisanie z klubu,
    – przyjść z tymi dokumentami do klubu szachowego razem z osobami które mnie do niego zapisały,
    – rozegrać partię szachów z lokalnym arcymistrzem z klubu szachowego, przy czym partię tę muszę wygrać wykonując długą roszadę,
    – otrzymuję przy tym informację że procedura ta nie nazywa się wypisaniem z klubu, a przejściem do rezerwy klubu szachowego, bo wypisanie w pełnym tego słowa znaczeniu jest niemożliwe ze względu na to że każdy kto choć jeden raz rozegrał partię szachów już na zawsze pozostanie szachistą.”

    Należy jednak zauważyć, w ślad za innym komentatorem, że analogia jest niepełna: szachiści nie utrzymują, że na brydżystów czekają wieczne męczarnie.

  8. Probosz wzywajacy policje by potwierdzila ze go nie ma jest powaznym argumentem na apostazje. Choc jesli ktos przestaje widziec w KK autorytet, nie bardzo rozumiem do czego potrzebna mu ceremonia wykluczenia?

  9. Ha! Jakby to nie zabrzmiało śmiesznie, podobne perypetie miałem usiłując się wyrejestrować swego czasu z portalu „Nasza Klasa”. Utraciwszy hasło nie mogłem go odzyskać – znany portalowi -mail nie wystarczał! – a żeby się wypisać trzeba się było zalogować… Ostatecznie musiałem dostarczyć aktywnych na NK świadków, że chcę skasować konto – dopiero wtedy się udało.

  10. Czy Panowie sugerują, że istnieją Świeckie Kościoły zorganizowane na wzór i podobieństwo KRK?

    Ale łatwiej zrozumieć mi wypisywanie się z banku (mogą obciążać konto opłatami za utrzymywanie go, a jak będzie bardzo minusowe to nakazać zaaresztowanie i rozstrzelanie mnie) niż „wypisywanie się” z rejestru KRK. W żadnym wypadku nie pozbędę się mojej legitymacji Rycerza Niepokalanej (medalik mi się zagubił w życiu, ale chyba był dużo mniej śmieszny) i nawet nie mam za złe rodzicom, że mnie tam zapisali. Czasy były trudne, ludzie się chwytali każdego mambo-jambo dla powiększenia szans na przeżycie własne i potomstwa, gdyby mnie wtedy zapisali do trzech innych kościołów to też bym im tego nie wypominał. Tylko obrzezanie wtedy nie byłoby dobrym interesem, i bez znaku przymierza 1968 był mi nieco trudnym rokiem.

    Wątpliwość liska jest bardzo zasadna, chyba to jakieś samoutwierdzenie się, jakiś ostatni gest buntu – ale przeciw czemu? Naprawdę nie nabijam się z wdających się w taniec apostazji, ale zawsze przy myśleniu o tym przypominam sobie tego mieszkańca ulicy blisko stacji metra São Bento w São Paulo, który stał przed umieszczoną na ścianie kościoła figurką owego świętego, za genitalia się trzymał i wyraźnie proponował coś świętemu.

  11. Nie widziałeś bo pewnie nie szukałeś. Internet sądzi że:

    A ameixeira é cultivada no Brasil há muitos anos, porém não se sabe ao certo quando essa espécie foi introduzida no País. Atualmente, os maiores produtores são os Estados do Rio Grande do Sul, com produção anual estimada de 12.200 toneladas, seguido por Santa Catarina, com 11.000 toneladas, o Paraná com 7.000 toneladas, São Paulo com 6.011 toneladas e Minas Gerais com 1.600 toneladas. E as principais cultivares são Gulfblaze, Irati, Reubennel, Harry Pickstone, Polli Rosa, Fortune e Letícia.

    Chociaż może kłamią. Jak zwykle.

  12. A teraz kolejny zwrot akcji. Pod koniec ubiegłego stulecia wybuchł w Polsce fenomen niepublicznych szkół wyższych: powstały i rozwinęły się przeróżne Wyższe Szkoły Gotowania na Gazie, prowadzące najczęściej modne kierunki studiów, typu „Zarządzanie i Aerobik”, względnie „Marketing i Kosmetologia” (jakoś mało słychać o prywatnych politechnikach). Uczelnie państwowe zareagowały na ten trend otwieraniem przeróżnych wydziałów zamiejscowych i oddziałów terenowych; potem modę podchwyciły i uczelnie prywatne (w ten sposób prężnymi ośrodkami akademickimi zostały Kutno i Tczew). Sensem zjawiska było ratowanie prestiżu finansowego kadry akademickiej: znane mi były przypadki (dopóki administracyjnie nie ukrócono tego procederu) profesorów, których plan tygodniowy wyglądał mniej więcej tak: poniedziałek – Siedlce, wtorek – Pułtusk, środa – Kielce, czwartek – Radom, piątek – Warszawa, sobota – zaoczni w Łowiczu, niedziela – ditto, ale w Skierniewicach.

    Po latach tłustych nadeszły lata chude, a bicz boży nazywa się niż demograficzny. W warunkach stresu dochodzą do głosu instynkty, a kultura ustępuje naturze, zwłaszcza jeśli w tle są pieniądze. Oto całkiem niedawno jeden profesor niepubliczny pobił drugiego profesora niepublicznego. Aż chciałoby się zakrzyknąć: vivat academia, vivant professores, bo przecież w zdrowym ciele zdrowy duch, ale pare spraw kładzie się cieniem na tym obrazie.

    Po pierwsze, bijący jednak nie jest profesorem niepublicznym, tylko tzw. kanclerzem, czyli gościem, który trzyma kasę. Jako kanclerz i prezes był pracodawcą miłosiernie nam panującego p. Dudy, gdy ten podnosił poziom wykształcenia mieszkańców Nowego Tomyśla, co pozwala przypuszczać, że pobicie skończy się ułaskawieniem. Pobity napisał list do ministra Gowina, ale że nie dotyczył on embrionów, został tylko zdawkowo potraktowany – ministerstwo wyraża ubolewanie, ale nie zamierza zajmować się tą sprawą. Pobity jest znanym pedagogiem resocjalizacyjnym, co pozwala z kolei mieć nadzieję, że panowie załatwią tę sprawę między sobą.

  13. Drogi Michale,

    Weźmy i trzymajmy się faktów. Najlepiej kurczowo. Ministerstwo nie tylko wyraziło zaniepokojenie, ono wyraziło zaniepokojenie głębokie, a to jednak ne jest to samo.
    Czytamy bowiem:

    Minister wyraził głębokie zaniepokojenie zaistniałą sytuacją, która nie koresponduje ze standardami akademickimi – informuje rzeczniczka MNiSW Katarzyna Zawada.

    Zastanawiałem się też, co poza wyrażeniem głębokiego zaniepokojenia mógłby pan minister zrobić. I czy Ministerstwo jest organem właściwym do ingerowania w rękoczyny nauczycieli akademickich? Jakich środków mogłoby użyć? I czy strofować powinno tylko bijących profesorów, czy również docentów i zwykłych doktorów habilitowanych bądź jeszcze nie? Trudne pytania.

    Jeszcze trudniejsze jest znalezienie odpowiedzi na niewinne z pozoru pytanie co mieści się w obrębie wymienianych powyżej standardów akademickich? Spychanie ze schodów i kopanie leżącego zapewne nie. Ale może można szturchać, bądź sztorcować? Z czego to wynika?

    Rzetelność nakazuje chyba pochylić się z uwagą i troską nad faktami i poszukać okoliczności łagodzących. Nawet (a może właśnie akurat dlatego) że chodzi tu o osoby za którymi specjalnie z różnych powodów nie przepadamy.

    A swoją drogą ciekawym miejscem musiała być ta nowotomyska Alma Mater. Może właśnie takie „standardy akademickie” wykształciła? Gdzie napisane jest że bicie w mordę nie może być istotną częścią debaty naukowej? I co teraz?

  14. Ministerstwo musi wkroczyć gdy rektor bije rektora rektorem. W mniej szokujących przypadkach Senat Uniwersytecki jest władny. A po wejściu Uniwersytetu na giełdę konflikt mógłby być rozwiązany na Nadzwyczajnym Zebraniu Akcjonariuszy.

    Sugestia kurczowego trzymania się faktów może przynieść pomór i zwiąd dziennikarski.

  15. W rzeczy samej, nie szukałem. Więc z brazylijską śliwą może być jak z Panem Bogiem, kto szuka znajdzie, ale inny (tzw. poganin śliwkowy) widzi setki czy tysiące innych drzew, a śliwy nie.

  16. Drogi Telemachu,

    Wiadomym jest powszechnie, że na szczycie drabiny troficznej środowisk akademickich stoją panie z dziekanatu/kwestury/rektoratu. Przed tymi potężnymi istotami drżą wszelcy profesorowie, nie wykluczając nawet tych zaprawionych w bojach o granty. Wiadomym jest również, że profesor może pobić doktora, a ten najwyżej oddać go do sądu i czekać cztery lata na wyrok.

    W ogóle sądy, a zwłaszcza na Lubelszczyźnie, coraz częściej stają się płaszczyzną debaty naukowej, że przypomnę znaną sprawę Piotrowski versus Poleszak, w której profesor KUL, nieusatysfakcjonowany negatywną recenzją swojej publikacji przez doktora nie dał mu tym razem w ryja, ale pozwał recenzenta o zniesławienie. Sąd rejonowy umorzył postępowanie, ale profesor się odwoływał. Zdaje się, że sprawa zakończyła się ponownym umorzeniem, tym razem na szczeblu sądu okręgowego. Zaznaczę tutaj, że ścierały się dwie potężne siły, profesor jest europosłem z PiS, a za doktorem stoi IPN.

    W pełni natomiast solidaryzuję się z postulatem trzymania się kurczowo faktów. Z braku faktów będą dwa kolejne linki, ale to już w następnym komentarzu (zdaje się wordpress nie toleruje więcej niż jednego na raz).

  17. Wspomniany zaś wyżej szef grupy przestępczej powiesił w sieci stronę, na której bardzo chwali zmysł biznesowy i operatywność pobitego profesora niepublicznego. Przyjmijmy więc, za Mickiewiczem, że:
    Równa ich była rączość, równa była praca;
    Godzien jest pałac Paca, godzien Pac pałaca
    ,
    i spuśćmy litościwie kurtynę milczenia na całe to towarzystwo, przynajmniej dopóki biją się we własnym gronie.

  18. O, jakie ładne! Zorganizowana grupa akademicko-przestępcza. Prawie jak Centrum Bucharinowsko-Trockistowskie.

    A swoją drogą coś musi być w człowieku, że wszyscy natychmiast odczuwają potrzebę maltretowania profesora. Jakaś charyzma ze znakiem ujemnym. .

  19. No to udało nam się spełnić dobry uczynek i zapobiec worst case scenario. WCS polegałoby na tym, że w przyszłości polskojęzyczni naukowcy cytowaliby opinię niejakiego Andsola nt. całkowitego braku śliwek tam gdzie w zasadzie są. A inni naukowcy cytowaliby tych pierwszych i byli cytowani przez trzecich.
    Brak śliwy w Brazylii nie stanie się jednak naukowym dogmatem. Co mnie cieszy.

    Coś takiego już wielokrotnie się zdarzało, np. gdy raz komuś przesunęły się niechcący przecinki i w rezultacie tego całe pokolenia, ba, miliony anemicznych dzieci były karmione przez dekady szpinakiem. Bo (jak wykazali naukowcy) duuuużo żelaza zawiera. Co prawda potem okazaöo się że jednak nie ale próbuj walczyć z powszechnym przekonaniem że jednak tak, bo przecież wiadomo że.
    Chociaż istnieje też teoria spiskowa wg. której hodowcy szpinaku zapłacili za zmanipulowanie danych.

  20. Nadal nic nie rozumiem. Pobicie jest sprawa dla policji i nie ma nic wspolnego z ministerstwem, nawet szkolnictwa wyzszego, bo w pobiciu nie o szkolnictwo chodzi lecz o rekoczyny (gdyby byla katedra nauczania bicia to cos innego). Nastepnie, pobicie sie dwoch czlonkow uczelni podlega komisji etyki owej uczelni, ktora powinna to rostrzygnac we wlasnym zakresie.

  21. W opisie dzialania grupy akademisko-przestepczej najbardziej zdziwila mnie informacja iz Budner […] posiadał upoważnienie do jednoosobowego dysponowania kontem uczelni . Chyba powinny byc reguly (tak jak reguly prowadzenia organizacji spolecznych) zakazujace czegos takiego, a jesli nie byly przestrzegane, musieli byc dodatkowi winni (?)

  22. Wybacz Michale, nie doczytalam. W tym wypadku nie ma tez co mowic o wewnetrznej komisji etyki, bo bitka dotyczyla dwoch glownych kacykow. U nas zajelaby sie tym moze The Council for Higher Education – nie tyle pobiciem, co pytaniem czy caly biznes jest prowadzony legalnie i czy poziom studiow usprawiedliwia prawo do nadawania tytulow akademickich (ta uczelnia nawet daje doktoraty).

  23. W kwestii prawa do nadawania tytułów akademickich, przypominam sobie historię kapelusznika, któremu klient przyniósł filc i usłyszał, że z niego da się zrobić kapelusz, że ho ho. A jak ho ho, to może da się zrobić dwa? A może i trzy? A cztery? Przy siedmiu kapelusznik uparł się, że to koniec, ośmiu się nie da.

    I po tygodniu klient dostał siedem malusieńkich kapelusików.

    Jak uczelnia sprawna, to sporo doktoracików wykroi, ale na ogół siedem to magiczna liczba.

  24. No właśnie, Lisku, nie mówię, że wszystkie, ale większość tych uczelni prywatnych to są mocno podejrzane biznesy i zapewne zbyt łatwo uzyskały prawa nauczania studentów i nadawania stopni naukowych.

Dodaj komentarz