Mieszanie spraw nieporównywalnych niczego dobrego nie przyniesie, powiedzmy więc jasno: mówimy tylko o Generalnym Gubernatorstwie, czyli do roku 1941 obszarze 96.000 km² z 12 mln ludności, rozbitym na cztery dystrykty. Po podbiciu Ukrainy, Niemcy dołączają do GG dystrykt Galicja, powiększając GG do 145.000 km² z prawie 17 mln osób.
Ofiary, ofiarność, walka i organizacje w miastach oraz różne odmiany partyzantek są lepiej znane niż los ludu polskich wsi. Ale nawet ograniczając się do nich, rzecz wyglądała bardzo różnie, zależnie od lokalizacji.
Poniższy opis od razu nasuwa refleksję: jak straszna była dla polskiej wsi Rp II, skoro z początku niemiecka okupacja przyniosła niektórym jej częściom ulgę:
W konspiracyjnej gazetce „Polska Ludowa”, wydawanej na Podlasiu, pisano w grudniu 1939 roku: „Niektórzy z nas twierdzą, że dziś jest lepiej, jak było za czasów polskich, może dziś i tak, ale na jutro i pojutrze zupełnie będzie inaczej, bo wróg zajrzy do każdego kąta naszego życia gospodarczego, społecznego i politycznego”. Podobnie było w lutym 1940 r., kiedy oceniając sytuację na wsi władze ZWZ pisały: „Na terenie Guberni Generalnej okupanci starali się początkowo oszczędzać włościan, a nawet pozyskać ich przychylność. Nie przeszkadzano przy wyrębie lasów państwowych lub dworskich, nie stosowano przepisów, regulujących handel artykułami rolnymi. Nie ściągano żadnych podatków, znikł ze wsi egzekutor. Rekwizycje na większą skalę objęły tylko majątki ziemskie, chłopa one rzadko kiedy dotykały. Wieś poczęła wyciągać pieniądze z miasta i masowo zakupywała bez wyboru wszystko, co dało się kupić. Te nowe warunki, w których znalazł się włościanin zamożniejszy, spowodowały w niektórych okolicach (zwłaszcza podmiejskich) zanik obawy przed okupantem, a nawet zaistniała jak gdyby «sympatia» dla nowej sytuacji i jej twórców… Stan ten trwał do chwili, gdy okupanci rozpoczęli rejestrację inwentarza żywego, plonów i zapowiedzieli rekwizycje wszystkiego, czym dysponuje wieś do swej wyłącznie dyspozycji. Ustał wolny handel artykułami spożywczymi, zabroniono wywozu płodów rolnych z jednego powiatu do drugiego, wstrzymano niemal wszelki ruch artykułów rolnych między gminami„
[…]
W 1940 r. władze zabroniły uboju świń na własny użytek pod groźbą kary śmierci. Ponadto spisały cały inwentarz żywy i wprowadziły kolczykowanie trzody chlewnej, czyli dokładną ich rejestrację.
(Zbigniew Gnat-Wieteska, „Chłopi i wieś polska w latach 1939-1940”, w „Na ścieżkach mazowieckiej i podlaskiej krainy”, Warszawa 2014).
Otóż opisy z „Okupacja niemiecka w Radgoszczy w oczach jej mieszkańców”, materiały opracowane przez ks. Marka Łabuzę, Tarnów 2010, wskazują, że cały ciężar okupacji, brutalności i ekonomicznego ucisku spadł od samego początku na niektóre regiony. Trudno więc myśleć o GG jako o całości. Ale taką pozostaje w pamięci z powodu tysięcy wspomnień osób, które dowoziły do miast jedzenie z wsi. Czyli zajmowały się szmuglem. Boczek, mięso.
Skąd ono się brało?
Wspomnienie Stefana Korbońskiego (któremu podlegało Kierownictwo Walki Cywilnej) wzrusza:
Kiedy oddziały partyzanckie w terenie zaczęły śmielej operować po kraju, utarł się nowy proceder. I tak na przykład, partyzanci zabierali z dworu dwie świnie, a wystawiali kwit na sześć sztuk. Niemcy, zgrzytając zębami, honorowali te pokwitowania.
ale jako dokumentacja ma nikłą wartość. Wiara w urzędników (żandarmów?) niemieckich honorujących kwity podpisane przez partyzantów może być oparta na wyjątkowym zdarzeniu, ale codzienność musiała wyglądać inaczej.
Jeszcze raz Stefan Korboński, teraz w wypowiedzi bez malowniczego opisu o partyzanckich kwitach:
Pomysłowość okazywana przy obmyślaniu różnych sposobów uchylania się od dostaw była nadzwyczajna. Przekupywanie urzędników i dostarczanie tego samego bydła po kilka razy, fałszowanie kwitów na rzekomo dostarczone zboże i bydło, ukrywanie bydła przed rejestracją, a później fałszywe kolczykowanie ukrytych sztuk – to tylko szablonowe sposoby sabotażu.
Cytujący go Piotr Majewski dodaje: „Represje niemieckie nie przynosiły efektu ze względu na masowość zjawiska.”
O wiele bardziej znaczące wydaje się działanie KWC – tu trudno wystawiać pomniki i sławić dogodnie wybranych partyzantów, ale istotnie przynosiło ulgę ludności wiejskiej inne działanie:
…niszczenie akt kontyngentowych, przechowywanych w urzędach gminnych i stanowiących podstawę określania wymiaru dostaw. W wypadku ich zniszczenia na okres kilku miesięcy w danej gminie dezorganizowano ściąganie kontyngentów. Akcję niszczenia dokumentów starano się przeprowadzać tak, aby w miarę możliwości oszczędzać zgromadzone w urzędach akty własności chłopskich gruntów. […] Już w 1942 r. ściąganie kontyngentów coraz częściej wymagało represji. W roku tym chłopi w GG dostarczyli tylko ok. 40% wyznaczonych dostaw zboża, dostawy mięsa były jeszcze niższe od planowanych. Analogiczna sytuacja występowała w roku następnym.
(Piotr Majewski, „Z frontu walki cywilnej. Przyczynek do dziejów kierownictwa walki cywilnej i kierownictwa walki podziemnej na obszarze Generalnego Gubernatorstwa w latach 1939 – 1945” Kwartalnik Historyczny Rocznik CXIX, 2012, 4)
Słowo „kolczykowanie” w kontekście okupacji bywa zapominane, ale przecież dotyczyło one każdego prosiaka, każdej sztuki bydła. Podatki i dostawy – tak mięsa jak i mleka.
Nawiasem, choć podatek obejmował nawet psy, a w bodaj w 1941 został podwojony (z 10 na 20 zł), chłop zamiast kupić za te pieniądze litr wódki płacił za psa. Chyba nie każdy lud tak cenił swoje psy – skąd wcale nie należy wyciągać wniosku, że dobrze je traktował.
A więc: jak w czasie okupacji zachowali się na wsi Polacy? Wydaje się, że wspaniale. Dbali o życie. Swoje i miejskiego ludu, przyjeżdżającego na handle.
Zastanawiają mnie szczegóły techniczne związane z oszukiwaniem okupanta i utrzymywaniem w tajemnicy zwierząt. A więc nie każdy rejon był równie intensywnie kontrolowany – i nie mógł być, niemiecka załoga policyjna nie przekraczała 20.000 osób i nawet podwojenie jej granatową policją nie mogło wystarczyć, by mieć pod ścisłą kontrolą obszar równy prawie połowie dzisiejszej Polski. Przekupywanie Niemców wyjaśnia część zjawiska, ale jednak świnka czy cielak nie schowa się chętnie w stogu siana, w dodatkowej klitce w piwnicy, w rowie w lesie. Do sukcesu trzeba było czegoś więcej: pełnej solidarności ludu. Choć każde działanie przy ukrywaniu zwierzęcia, od hodowli do uboju, groziło śmiercią (i są rejestry wykonywania tej najwyższej kary przez okupanta), to przecież nie ma w zapiskach jednego jedynego rejestru o tym, by ktoś upatrzywszy u sąsiada nielegalnego cielaka, pędził go kijem do posterunku żandarmerii. Denuncjowanie przechowywanych zwierząt było by niepatriotyczne, a utrzymywanie ich – patriotyczne.
Sądzę więc, że powinniśmy oddać cześć naszym przodkom cierpiącym w czasie wojny w GG i za każdy udokumentowany przypadek wyhodowania schowanej przed Niemcami świni czy krowy powinniśmy sadzić dziś na specjalnym terenie piękne drzewko – gdy urośnie nam wspaniały las, być może z milionem drzew, dopiero wtedy zobaczymy jak naprawdę dzielnym narodem są Polacy.
Ja, jak zwykle, nie na temat, ale w luźnym związku. Lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku, poznańska Akademia Rolnicza (która już dawno przestała być ‚wysrolem’ – Wyższą Szkołą Rolniczą – ale jeszcze nawet nie marzyła o byciu Uniwersytetem Przyrodniczym), zajęcia z przedmiotu ‚ekonomika rolnictwa’. To był jeden z niewielu przedmiotów ideologicznych, drugim była ‚filozofia’, ale prowadząca głównie opowiadała o Maxie Weberze i Florianie Znanieckim, co nawet było umiarkowanie ciekawe.
No więc siedzimy sobie w dusznej sali przeliczając sztuki duże na sztuki obornikowe albo odwrotnie, aż tu nagle ktoś (z nudów?) pyta o to, czemu mięso jest na kartki, skoro kraj składa się przeważnie z użytków rolnych. „Ha” – odparł prowadzący bez wahania, widocznie był przygotowany na takie pytania – „odbudowujemy pogłowie”. A po czym-ż my je odbudowujemy, zapytał ktoś bardzo wnikliwy. „Przecież, że po wojnie” – odparł z niezmąconym spokojem prowadzący.
Po zajęciach sprawdziłem, czy ciąża u krów trwa rzeczywiście czterdzieści lat. Jednak nie.
Drogi Andsolu, otóż nie, nie prześladuje NAS. Już nie. Tak to w latach 90ych, może nawet jeszcze 10 lat temu można było (ewentualnie) napisać.
Czas kolektywnej refleksji na temat przyzwoitości Polaków, bądź jej braku w czasach minionych przeminął, prawdopodobnie bezpowrotnie. Odszedł wraz z tymi, którzy byli do niej zdolni i mieli taką potrzebę.
Może jeszcze się gdzieś ten temat kołacze na imieninach co poniektórych ponadsześćdziesięciolatków. inteligenckiej proweniencji. Ale jako część zbiorowej refleksji (albo i debaty) – już nie.
Piszę to z przykrością, bo jestem zdania że nie przerobiliśmy tej lekcji do końca i dogłębnie. A to oznacza, że zapewne wkrótce będziemy ją powtarzać.Przykra perspektywa.
A rezonans w komentarzach jak widzisz wspiera moją tezę.
Tak, dźwięczy. Ale pytanie nawet – jeśli jak słusznie zauważasz – chyba nie dźwięczy, a nawet nie jest zadawane, to pojawiają się nań ciągle odpowiedzi. Niedawno natknąłem się na zbiór artykułów z 2011 roku pod redakcją Marka J. Chodakiewicza (na mocy decyzji G.W.Busha uznany za specjalistę od Holocaustu) i Wojciecha J. Muszyńskiego, pod tytułem „Złote serca czy złote żniwa”. Różni współpracownicy, wśród których nie zabrakło naukowego kleru reprezentowanego przez ks. prof. Waldemara Chrostowskiego, dowodzą – jak z zestawu autorów łatwo się domyślić – że od Polaków przyjaźniejszej Żydom nacji w czasie WWII nie było na świecie. A gałązkami 6 tys. drzewek z Yad Vashem nieomal codziennie wymachują jacyś narodowcy na forach internetowych. Oczywiście nie wspominają jakie życie mieli w Polsce ludzie uhonorowani tymi drzewkami.
I dla zachowania ich energii postanowiłem wysunąć tę sugestię lasu świńskich drzew. Niech cały naród buduje swój las.
Ja na waszym miejscu bardziej bym uważał. Już niedługo za negowanie heroizmu Polaków w czasie wojny (szmalcownicy to przecież nie Polacy, a Papuasi byli), rozpowszechnianie antypolskich kłamstw o Jedwabnem (widział tam kto kiedy jaką stodołę?) czy szkalowanie „Wyklętych” (a przecież, jak wiadomo, nawet Żyda by taki nie skrzywdził), będą paragrafy. Nie wiem, czy polska prokuratura sięga aż do tropików, ale na wszelki wypadek radziłbym zaszyć się gdzieś w amazońskiej leśniczówce.
znowu_ja, w zasadzie masz rację, ale myślę, że nim te latające „Nysy” u nas wyprodukują, żeby mi pokazać w Brazylii, to nowe władze już osadzą całą trupkę J.K. w domku wariatków. I za zdradę ojczyzny wszystkim im dadzą patentki generałków.
To nie jest próba wejścia do lasu, a jedynie chęć przekonania się, czy na skraju mogę posadzić choćby najskromniejszy krzaczek. Bo od kilku dni żaden z moich komentarzy nie mógł się pojawić.
@andsol
Obawiam się, że nawet jeśli władza się zmieni na lepsze (co wcale nie jest takie pewne, bo w kolejce czekają Korwiny, Kukizy, Stonogi i inne osobliwości), a ekipa Prezesa zostanie poddana hospitalizacji psychiatrycznej, to paragrafy za „szkalowanie Polski” pozostaną na wieki wieków i będą fruwać po świecie, polując na różne wraże elementy, Grossów i innych rewizjonistów z Bonn. A świnki biegające po lasach GG pod odpowiednie paragrafy podpadają. I co ten biedny prokurator zrobi? „No, szkalowanie jest, paragraf jest, działać trzeba” – choć pewnie nikt nie będzie chciał ruszać zgniłych jaj.
Tak samo, jak pozostawiono w stanie nienaruszonym „kompromis” aborcyjny, „znieważenie uczuć religijnych” czy tzw. paragrafy „na ćpunów” (karzące więzieniem okazjonalnych użytkowników podejrzanych substancji). Wszystkie wymienione przepisy na początku lat 90-tych wydawały się niemal niewyobrażalne – wówczas postrzegano je, jakby ktoś je zrzucił z kosmosu, jakby zostały napisane przez Jasia Fasolę – a dziś już stały się w pełni akceptowalne. Ludzie się przyzwyczajają do absurdów.
@znowu_ja
Widzę to podobnie. Wygląda na to, że dziarskim krokiem marszowym zmierzamy w stronę wieków mrocznych. I to nie tylko w Polsce, chociaż w Polsce jakby bardziej skocznie i z przytupem, co wynika ze zmiany kierunku marszu.
@andsol: ja to wiem, Ty to wiesz, nikogo prócz nas i kilku innych (nielicznych) osób to już nie interesuje. Na tej puszczy nawet echo zdechło.
Ale nie ustawaj. Trzeba mimo to.
Tak mi się zdaje że drzewka zasadzimy, ile chcecie i w jakiejkolwiek intencji, pod warunkiem że będa dopłaty.
Rafal Gwizdala, zastartowałeś jako tutejszy komentator bardzo enigmatycznym zdaniem. Czy możesz wyjaśnić kim są „my” (ci, co zasadzą), kim są „wy” (ci, co chcą), o jakie dopłaty chodzi i w ogóle w czym rzecz?
telemach, wizja echa dogorywającego na puszczy (czy w puszczy) jest bardzo smutna, ale może ono (czyli echo) poszło spać do norki, kiedyś wylezie i ogłosi, że jest?
Ależ AndSolu, sprawa jest prosta: chłopi (przepraszam, teraz się mówi rolnicy, albo nawet farmerzy) dostaną dotację za zalesianie, minister Szyszko wytnie, farmerzy znów posadzą i jakoś się to za unijne pieniądze będzie kręcić. Nie trzeba węszyć żadnych podstępów, tylko brać wszystko dosłownie, tak jak napisane.
Eee, cos mi nie wyszło – nie jestem nowy, do tej pory występowałem pod nickiem ‚nightwatch’, a na to że komentarze czasami od rzeczy były niewiele mogę poradzić. No ale w tym przypadku wyjaśniam – skoro wtedy opłacało się świnie ukrywać (bo zabierali) a teraz opłaca się sadzić drzewa (bo dopłacaja) to jedno od drugiego nie jest aż tak daleko i mogło by znaleźć zrozumienie w narodzie.
RG – no widzisz, Michal lepiej ode mnie umie czytać komentarze.