Nie wiem co to za ptaszydełko (w całej okazałości ujawni się gdy je wywołać w osobnej zakładce) ale zdecydowanie Partia powinna je zaakceptować, bo dziób ma większy od głowy.
Nie wiem co to za ptaszydełko (w całej okazałości ujawni się gdy je wywołać w osobnej zakładce) ale zdecydowanie Partia powinna je zaakceptować, bo dziób ma większy od głowy.
Ślepowron. W herbie m.in. Jaruzelskich.
To aluzja do tego, co może nastąpić?
Z innych rejonow
http://www.haaretz.com/middle-east-news/isis/1.749349
Dziwne że ta sama definicja pokazuje na herbach wronę albo kruka, a Wikipedia łowcę wodnego podobnego do czapli albo co Amerykanie nazywają Fisher King. U nas takiego zwierza nazywają pospolitą wroną, ale o niepospolitej inteligencji. Indywidualnej i społecznej. Najmądrzejszy ptak w Tel-Awiwie… O inteligencji orła natomiast wiele nie słyszałem. Czyli na pytanie przedmówcy odpowiedź jest tak. Warto zmienić symbol narodowy z orła na wronę. Na wyrost. Jak wtedy nagroda Nobla dla Obamy.
MEF
Według mojego skromnego rozeznania Kingfisher to jest zimorodek. Z czaplami łączy go jedynie fakt polowania na ryby i środowisko, jakie zamieszkuje. No i faktycznie: dziób też ma większy od głowy.
lisek – przygnębia zestawienie wyrafinowania morderczych technologii i prymitywności morderczych ideologii. Gdyby w szkołach uczono tylko jednego przykazania: „żyj i daj żyć”…
Dobry wieczór. Pozwolę sobie przełożyć wajchę z ornitologii na dendrologię. Sprawa nie jest nowa, ale dość symptomatyczna. Tygodnik „Niedziela” stanowczo informuje: „Zgodnie z przesłaniem św. Franciszka z Asyżu, Kościół w Polsce popiera i wspomaga ideę ochrony przyrody”. A na czym w praktyce polega ta ochrona? Otóż w miejscowości Cielętniki w powiecie częstochowskim, na terenie przykościelnym rośnie sobie lipa drobnolistna. Według wierzeń miejscowych (i pozamiejscowych, bo Cielętniki leżą na trasie pielgrzymek wiadomo dokąd) katolików, kora tej lipy uśmierza ból zębów. Wspomagająco działa również modlitwa do św. Apolonii, której obraz wisi na murach kościoła w pobliżu lipy. C. Pacyniak w broszurce „Najstarsze drzewa w Polsce” (Wydawnictwo PTTK „Kraj”, Warszawa 1992) taki daje opis procedur dziejących się w Cielętnikach: Ludziska biegli do lipy, obgryzali korę, a kiedy pień był już całkowicie objedzony, wspinali się między gałęzie i kąsali lipę, jakby ich opanowała wścieklizna.
Tak było w końcu XX wieku. W drugiej dekadzie XXI wieku lipa jest już prawie całkowicie obgryziona z kory, co świadczy zarówno o dostępności usług stomatologicznych, jak i stanie umysłowym współczesnych nam Polaków. Miejscowy proboszcz próbował ogradzać lipę, względnie smarować pień i gałęzie słomą. Pomogło, gdy ogrodzenie przekroczyło wysokość dwóch metrów, ale i tak zdarzają się desperaci. I tak właśnie, płotem i smołą, KK w Polsce wspiera ochronę przyrody.
Ach, jeszcze jedna sprawa. Wracają dziarskim krokiem docenci. Docenci gowinowi. Pan minister, w poprzednim wcieleni, deregulował już zawody prawnicze, obecnie przyszedł czas na świat nauki. W skrócie dużym, według dawniejszych procedur, habilitację przeprowadzała (macierzysta względem kandydata) rada wydziału, na podstawie dość szczegółowo opisanych kryteriów. Potem to zmieniono, argumentując, że sprzyja to kumoterstwu, przenosząc ocenę kandydata do Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów (działającej, jak wynika z nazwy, centralnie).
Teraz ministrowi zamarzyli się tzw. habilitanci wdrożeniowi, co polega na tym, że stopień doktora habilitowanego będzie nadawał jednoosobowo rektor według dość szeroko rozpisanych (a jeszcze szerzej, jak znam życie, interpretowanych) kryteriów. Co więcej, decyzja ta nie będzie podlegała jakiejkolwiek ocenie zewnętrznej, będzie ostateczna i bezapelacyjna.
Nawet zwykle dość przychylny pomysłom ministra prof. Kleiber (były prezes PAN), wykazuje tym razem pewien poziom pesymizmu. Słusznie, bo w następnym etapie może okazać się, że i doktorat do habilitacji niepotrzebny.