Zapomniany już dziś w dużej mierze projekt, który w roku 1962 przedstawił Muchmore Fuller, polegał na utworzeniu kuli o średnicy 60 m, zwanej Fullerthine. Osoby wchodzące do niej i patrzące ku niebu poprzez poszczególne obszary tej realistycznej mapy Ziemi dostrzegałyby Niebo i Bogów obowiązujących w oglądanym obszarze.
Realizacja pod egidą (a raczej pod kopułą) Unesco napotkała niestety sprzeciwy Bogów, którzy nie chcieli się pogodzić który z nich który obszar kosmosu miał zajmować. Najpowszechniejsze narzekania dotyczyły nadmiaru próżni w sugerowanych wycinkach, co mogło źle nastawiać wiernych do wiary i do jej kapłanów.
W konsekwencji tych nieporozumień każdy region ma teraz swoją Intronizację Boga na Króla Regionu Oraz Reszty Kosmosu, a niektóre regiony mają dodatkowo uroczystości z okazji rocznicy pierwszego samodzielnego nałożenia majteczek przez przyszłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Poszedłeś dalej niż ja myślałem pójść. Ja zatrzymałem się na rocznicy ukończenia szkoły podstawowej.
Za rok dojdzie nam pierwsza rocznica drugiego pochówku.
Cóż, słusznym było spostrzeżenie o nadmiarze próżni. Teraz pewne fragmenty tej próżni są pracowicie wypełniane, dla zaspokojenia próżności beneficjentów.
Janko Valski – myślisz, że więcej pochówków nie będzie? Może tak im się to spodobało, że teraz co miesiąc będą go przewietrzali.
Z drugiej strony, jest coś pozytywnego w braku opanowania przy nurkowaniu władz PiS-u w głębie śmieszności. Gdy odłączą ich wreszcie od koryt, może nikt nie będzie chciał ich wieszać na latarniach, bo zyskają status urodiwych.
Właściwie to czemu nie nakryli trumny i sarkofagu szklanym wiekiem? Z rączką najwybitniejszego i największego wysuniętą z boku do całowania.
Ja jeszcze o mitologiach narodowych, z dekad ubiegłych. W zasadzie jestem nieco opóźniony, bo artykuł w polskiej Wikipedii doczekał już korekty, ale sprawa wciąż ciekawa.
Otóż był sobie pan znany pod różnymi imionami i nazwiskami (najczęściej Władysław Mamert Wandalli), który w czasach II RP był fetowany jako weteran Powstania Styczniowego. Międzywojenna Polska otaczała zresztą powstańców opieką graniczącą z kultem.
W biogramie Wandalli przeczytać można było, że organizował struktury powstańczego Rządu Narodowego, a także – pod komendą generała Jeziorańskiego – bił się dzielnie w bitwach pod Rawa Mazowiecką i pod Lubochnią. Aresztowany w Grójcu, obity przez kozaków nahajkami, uniknął jednak zesłania.
Wszystko fajnie, tylko że niecałe dwa lata temu student z Gorzowa Wielkopolskiego, historyk i genealog amator dotarł do wpisów w księgach parafialnych i innych zapisów archiwalnych, z których jednoznacznie wynika, że Wandalli urodził się dziesięć lat później niż dotychczas przyjmowano, a więc w momencie wybuchu powstania miał niecałe osiem lat.
Co jest w sumie optymistyczne, bo oznacza, że wszystko da się odkręcić, nawet po latach.
Po pierwsze nie wierzę, że można mieć na imię Muchomor, ale mniejsza z tym.
A co do odkręconych nieletnich bohaterów, to zawsze znajdzie się obrońca, który (przyznaję, nieco w moim duchu) zauważy, że mógł przecież zbierać chrust:
Mariusz G. Koszkul
Powstanie styczniowe trwało do jesieni 1864 roku. Wówczas Mamert Wandalli miał 9 i pół roku i mógł w tym wieku wykonywać pewne funkcje pomocnicze, np. dostarczać przesyłki, donosić amunicję, ładować broń, sypać szańce, pilnować koni, roznosić prowiant, zbierać chrust w lesie dla powstańczych ognisk. To tylko przykłady, ale gdyby tak było w istocie, to dla mnie to też walka. Wiele dzieci pomagało w podobny sposób na miarę swojego wieku w Powstaniu Warszawskim.
And now something entirely different. Dawno temu przyjaciel opowiedział mi anegdotkę o Rosjankach, które zwiedziwszy jakąś zupełnie niepowtarzalną świątynię shintoistyczną w Japonii wychodziły z niej z wzruszeniem ramion i refleksją „У нас то же самое”. Przyjaciel zapewne nie spodziewał się, że anegdotka, czy w zasadzie jej puenta trafi do mojego idiolektu na wiele lat i będzie obsługiwać wiele różnych okoliczności.
Ale po kolei. Łukasz Najder (którego zmysł obserwacyjny bardzo cenię) poleca artykuł z Wyborczej opisujący kulisy wyborczego zwycięstwa Trumpa. Gdyby się komuś schował za paywallem, to jest tutaj.
Jak powszechnie wiadomo, są różne warstwy i stopnie prawdy; amerykańskim internetem się nie interesuję na tyle, aby móc komfortowo ocenić na ile artykuł jest merytoryczny, no ale narracja mi się nie zbryla, więc przynajmniej wart jest przeczytania. No i właśnie, po przeczytaniu, trudno uciec od „У нас то же самое”.
A nawet taka drobna satysfakcja się rysuje, że przecież bardzo podobne do opisywanych mechanizmy zadziałały wcześniej u nas, wynosząc do władzy tych, którzy niemiłosiernie nam do dziś panują. Sprostowania są nudne, nikt ich nie czyta, a parówki i puszki od piwa należą do powszechnie zrozumiałego imaginarium.
Takoż samo było z Brexitem, który pokazał triumf demagogii nad zdrowym rozsądkiem. Znana mi internetowo od lat, a mieszkająca w Londynie pani bulgotała z radości, powtarzając wszystko jak leci: o prostowaniu bananów, wyławianiu brytyjskich ryb, milionach funtów dziennie, które idą do Brukseli, a mogłyby finansować NHS, itp, itd, dodając jeszcze od siebie oburzenie nad „postkomunistyczną hołotą” niszczącą dickensowski krajobraz społeczny angielskich miast (pani urodziła się w Rosji, dodajmy).
Oczywiście to jest przypadek, że zaczęło się u nas (a może na Węgrzech?), i ta satysfakcja jest bardzo, bardzo gorzka (toutes proportions gardées mniej więcej taka jaką można by odczuwać w 1940/41, że ani Holendrzy, ani Belgowie, ani Norwedzy, ani Grecy, ani Jugosłowianie, ani nawet Francuzi nic się nie nauczyli z Kampanii Wrześniowej).
Mój pierwszy kontakt z internetem nastąpił w Edynburgu w 1992; wtedy wydawało mi się to cudem, że można napisać list, który zaraz dotrze do odbiorcy, że można rozmawiać na żywo (IRC – kto to pamięta?), wymieniać poglądy przy pomocy list i grup dyskusyjnych. Nie minęło ćwierćwiecze, a urodził się Golem, który zjadł radio, zjadł gazety, zje telewizje, i zmieni jeszcze wiele w sposobach interakcji ludzi ze światem.
Klasyk napisał kiedyś there is nothing either good or bad, but thinking makes it so. Thinking? Doprawdy?
Chciałem tylko zauważyć, że chyba na dobre przyjęło się ratel (a nie miodożer). Fajne są.
No tak, nikt mnie nie ostrzegł że linki do jutuba się materializują.
kwik, Buckminster też nie wygląda na realne imię.
Ratel czy miodożer, nie ma nic złego, że stał się tu podpięty – to jeden z nielicznych filmików z ostatniego okresu, który oglądałem dwukrotnie.
Michał, co do satysfakcji „mniej więcej takiej jaką można by odczuwać w 1940/41” to w niedawnej rozmowie z Rafałem Maszkowskim zakpiłem: Myślę, że tak jak ja cieszysz się z wygranej Trumpa. Bo niby czemu oni tam mają mieć lepiej niż Polacy? Idioci wszystkich krajów, łączcie się. Na co on natychmiast odpowiedział: radość prawie jak po przegranej Francji w 1940 r.
Nie byłem tylko w stanie pojąć, dlaczego ten dziadek trzyma zwierzątka w niewoli, skoro tak uporczywie starają się wydostać.
Wielkie dzieki Kwiku.
Michale, obejrzalam caly odcinek (po przelaczeniu na youtube to nastepna linka) – Mefistofel dotarl do niego 20 lat przed tym wywiadem, byl wychowany w niewoli i nie nadawal sie do wypuszczenia.
@mbabilas
Zwycięstwo Trumpa akurat mnie nie zdziwiło. Amerykanie są narodem głęboko religijnym, więc nie było w tym nic zaskakującego (popatrz, jak głosował tzw. Bible Belt).
Kolportowano fałszywe newsy o tym, że Hillary wykazuje objawy opętania demonicznego, „sprawdzone” info, że rzekomo czuć od niej zapach siarki, że wokół jej głowy latają muchy, a jej doradcy są podobno niepokojeni przez demony (rewelacje a’la Fronda). W powiatowej Ameryce takie głosy trafiają do ludu.
Ech, gdzie te dobre czasy gdy takie rzeczy kojarzono z grupą Monty Python. I traktowano jako pure nonsense.
@andsol
Te „dobre czasy” istniały, kiedy istniała silna lewica i rząd dusz dzierżyły siły postępowe – czyli w latach 50, 60. Już pod koniec lat 70-tych zaczęło się to zmieniać (tzw. backlash religijny jako odpowiedź na modernizację, sekularyzację i zmiany kulturowe). Od 80-tych w USA (a później w innych miejscach świata) pojawiły się i zaczęły zdobywać duszyczki różne „new-born-christian”, teleewangeliści i inne kurioza. Od 25 lat podbija to Brazylię i Meksyk, ostatnio Afrykę (Nigeria, Uganda…). Chrześcijańskie sekty plenią się nawet w Korei czy na Filipinach. Jakieś 15-20 lat temu dotarło to do Polski – Fronda czy Cejrowski to po prostu przeszczep z Hameryki na polski grunt (tyle tylko, że u nas nie są to, jak w Ameryce Łacińskiej, ruchy obok koscioła, konkurencyjne wobec zmurszałego katolicyzmu, ale wchodzą w jego główny nurt – ot, taka polska specyfika).
Ba, religijna odpowiedź na sekularyzację dotarła również do świata islamu – i stało się to w tym samym czasie, czyli mniej więcej od połowy lat 70-tych. Znamiennym przykładem jest tu Egipt, Palestyna, czy do pewnego stopnia Turcja. I tu również, tak jak na zachodzie, wiąże się to z zanikiem tradycyjnej lewicy.
@mbabilas:
Pozwolisz, ze uscisle geneze „У нас то же самое”:
Rok 2002, swiatynia byla buddyjska i dosc w swiecie znana:
https://en.wikipedia.org/wiki/Ry%C5%8Dan-ji
A pozniej uslyszalem za plecami dokladnie ten sam cytat w 2006 roku w Rzymie, zwiedzajac Mercati Traianei. W obu przypadkach byly to wycieczki organizowane w ramach konferencji naukowych, ponizej docenta raczej nie schodzilo i to wlasnie dodaje smaczku.