„The North Water” (autor: Ian McGuire) była wyróżniona w zeszłym roku przez krytyków i pociągnęła mnie jej niegrubość, ale to była ułuda. Co rusz musiałem sięgać albo do słownika albo do encyklopedii. Bo we tle wiek XIX, wielorybnictwo. Autor chyba długo studiował temat, bo bogactwo szczegółów technicznych powala. A że miałem i przekład, „Na wodach północy”, wziąłem się za wersję polską.
Ciekaw byłem czy tłumacz uwolni polską wersję od bardzo silnych wyrażeń (wiem, to nie mógł być język salonów), ale okazało się, że nawet nieliczne kurwa-free dialogues zostały zhomogenizowane. Mniejsza o to, człowiek się czuje jak w podmiejskim pociągu i po godzinie już nie zauważa. Ale choć od słowników byłem uwolniony, od encyklopedii – nie. Ratowałem się starą techniką z lat szkolnych, jak czegoś nie rozumiałem, leciałem dalej i po kłopocie.
Co zostało, oprócz uznania dla pracowitości autora za jego kwerendy (bo wierzę, że takie były wtedy lekarstwa, techniki, rozmowy i obyczaje)? Parę ciekawych postaci – i wrażenie, że gdy pojawi się jego następna książka, warto będzie sprawdzić co ona je.