Marzy mi się żeby ktoś zamknął szafę a kluczyk wyrzucił.
kuzynka.edyta – a przechodząc od marzeń do rzeczywistości, czy nie masz ochoty opowiedzieć choćby w paru słowach jak czuje się dziś rodaczka (czy rodak) – czy także na poziomie gramotnych i wykształconych Brexit przynosi niemiłe efekty?
Odniosłam wrażenie Andsolu, że przeczytałeś ostatnią notkę kwika i komentarze pod nią 😉
W moim przypadku Brexit, jak dotąd, zmienił niewiele. To znaczy, zmiany spowodowane perspektywą opuszczenia UE, czyli niski kurs funta i konsekwentnie rosnące ceny dotykają mnie w takim samym stopniu, jak innych mieszkańców UK. Nieatrakcyjny kurs wymiany GBP boli szczególnie w okresie wakacyjnym, ceny w sklepach, wiadomo – nikt nie lubi płacić więcej niż zapłacił tydzień temu. Wczoraj wpadła do skrzynki informacja, że ubezpieczenie samochodu podrożeje o 11.5%.
Odnośnie relacji międzyludzkich, jest OK, bo najbliższe otoczenie jest gramotne, wykształcone i czyta Guardiana! Pracuję w bardzo dużej instytucji i zaraz po brexitowym referendum jeden (czy kilku, już nie pamiętam) pracownik doświadczył nieprzyjemnych komentarzy. Szefostwo natychmiast zareagowało i więcej się to nie powtórzyło. Oczywiście, jeśli ktoś był emigrantom niechętny, to pewnie nadal jest, tyle że trzyma buzię na kłódkę. Mnie nie dotknęły żadne przykrości.
W maju, tuż po wyborach parlamentarnych musiałam służbowo pojechać do Darlington. To miasto na północy, jeszcze nie w Szkocji, ale blisko. Trochę się bałam. Jechałam tam sama, dotarłam późnym wieczorem. Nazwisko mam zdecydowanie polskie, po angielsku mówię z polskim akcentem. Obawy były niepotrzebne. Żadnych nieprzyjemności, ani nawet jeden krzywy uśmiech.
Mieszkam w części Londynu, w której zawsze w wyborach zwyciężają konserwatyści i wynik referendum był pro-brexitowy. I mam bardzo miłych i życzliwych sąsiadów. Tak więc nie mogę, póki co, narzekać. W zasadzie w pamięci mam tylko dwie nieprzyjemne sytuacje, które mi się tu przytrafiły, i które były związane z moim nie-brytyjskim pochodzeniem. Ale to było na długo przed referendum.
Spostrzeżeniami odnośnie Brexitu, podzieliłam się też na blogu kwika, dokładnie rok temu.
@kuzynka.edyta – dziękuję. Więc wystarczy parę rozsądnych osób u góry w instytucji i unika się zdziczenia? To bardzo dobra wiadomość.
Nie, u kwika byłem gdy zaczął się wymiotny podwątek, a potem miałem przyjemność utracić na parę miłych dni wszelki kontakt z internetem. Świat nic na tym nie stracił, a może i ja też.
Co do Guardiana, gdzie są te czasy gdy przyjaciele pokpiwali ze mnie, że jestem zawrotkiem (to ze Strugackich)… Teraz pasuje do mnie historia, że jak łapał jednego żółwia to mu drugi uciekł. Jak to jest związane z Guardianem? Ano ponad 2 lata temu, niedługo po opublikowaniu, połknąłem w ciągu paru nocnych sesji ‚Hack Attack’ by Nick Davies i wiele mi to refleksji wzbudziło i zamierzałem podzielić się nimi z blogowymi znajomymi i wizytami. No i co? Właśnie, i nico, nadal mam zamiar. A czas muchy, muchy, muchy…
O akcentach. Po trzech słowach wyczuwam, że mówiący po angielsku za pierwszy swój język ma francuski czy rosyjski czy niemiecki, więc nie ma silnych, ludzie mnie też natychmiast rozszyfrują. Podobno krtań formuje się do okolic 13-go roku życia. Nawet jeśli siostra pamięta, że mając więcej lat robiłem przed lusterkiem głupie miny i wymawiałem dyftongi. A z portugalskim jeszcze gorzej, bo niby są samogłoski nosowe, ale one są chyba z zupełnie innego nosa. I już nie oburzam się gdy mnie pytają skąd jestem tylko martwię się gdy mnie pytają czy jestem z Argentyny. Martwię się nimi, a nie mną, bo nie mają słuchu.
Najpierw się szybko poprawię. „Imigrantom niechętny” nie „emigrantom”. Czasami zapominam, że w drugą stronę to się inaczej nazywa.
Wiem o barierze wiekowej w nauce obcego języka, więc nigdy nie wkładałam zbyt wiele wysiłku w pracę nad swoim akcentem. Ale są ludzie z doskonałym słuchem i zdolnościami lingwistycznymi, którym udała się sztuka opanowania obcego akcentu. Tylko pozazdrościć.
Zwykle też poznaję rodzimy język obcokrajowca mówiącego po anielsku, z tych języków z którymi jestem ‚osłuchana’. Ale raz zdarzyło mi się nie poznać… polskiego. Zatrzymaliśmy się z mężem w małym hotelu w drodze do Walii. Hotel był uroczy, niestety w pierwszy dzień umywalka zaczęła przeciekać. Zaproponowano nam inny pokój, ale ja uparłam się na ten. Wezwano więc fachowca, wytłumaczyliśmy gdzie cieknie i pan zabrał się do pracy. W pewnym momencie powiedziałam coś do męża po polsku, a pan hydraulik włączył się do rozmowy… Mój mąż odgadł wcześniej, że to Polak, ja nie. Ale on (mąż) wychwytuje dużo więcej obcych akcentów, bo angielski jest jego ojczystym językiem, więc ma łatwiej!
‚Hack Attack’ nie czytałam. Ta sprawa, to był jeden z większych skandali w UK od czasu jak tu mieszkam. Książkę nabyłam w wersji e. Dzięki za tytuł.
„Zawrotki” to o ile pamiętam z Non-Stop Briana Aldissa.
Co do Hack Attack, to już prehistoria – 2006 rok. Tyle lat, a nawet 2 lata przesuwa taką aferę do rozważań historycznych, nie bieżących – politycznych. Choćby z powodu postępu technicznego (użycie skrzynek głosowych w telefonach zanika). Teraz na czasie są fałszywe gazety, portale, napędzane z macedońskiego miasteczka i innych rozproszonych miejsc, wpływające na wynik wyborów w poważnych państwach. Ponieważ historyczne wpisy są b.ciekawe, to spokojnie można zrobić z Hack Attack ciekawą notkę i za następnych parę lat :-). Na przykład wraz z filmem Clooneya (jeśli się mu uda go zrobić).
A ja to wzdycham do czasów, gdy zdarzały się perełki matematyczne, albo insider/outsider look na społeczeństwo lub politykę Brazylii.
kaneis, chyba myślisz o innej aferze – to, o czym pisze Nick Davies (podtytuł książki brzmi The Inside Story of How the Truth Caught Up With Rupert Murdoch) rozgrywało się między lutym 2008 a lipcem 2011 i książka była wydana w UK oraz w USA w 2014.
Gdybym teraz pisał o Brazylii, było by Ci smutno, bo te mordy z pierwszego rzędu tu i tam (czyli dla Ciebie tam i tu) są bliźniacze i tylko język je różni. A co do wpisów matematycznych… miałem przed rokiem długi okres bardzo intensywnej pracy, chyba nie mniej wytężonej niż przed doktoratem, wyszły wyniki, które wydają mi się bardzo ciekawe – i coś mi odbiło. Nie chce mi się ani wygładzać, ale redagować dla publikacji, ani pisać o matematyce z innych poziomów; coś mnie zanurzyło w zupełnie inne studia i przemyślenia, a także lektury, na które przedtem ciągle brakowało czasu – i jak siebie znam to za parę miesięcy wrócę do gawędzenia o matematyce na blogu, bo jakichś uwag do opracowania zbiera się trochę.
Co do perełek, zdumiało mnie wyczytanie gdzieś niedawno, że nawet te niepokaźne obierano jak cebule i kto miał doświadczenie i zatrzymywał się na właściwej warstwie, miał błysk i zysk, a kto uszczknął za dużo, mógł wyrzucać wszystko do śmieci. Myślałem przedtem, że cała robota należała do ostry, a człowiek tylko odbierał jej perłę. Ale teraz – wyobrażam sobie – wszystko jest poddane obróbce komputerowej i algorytm wie lepiej. Już sporo czasu temu odrzuciło mnie od zainteresowania się diamentami (bywałem w różnych miejscach, gdzie ich szukano), bo okazało się, że do szlifowania są maszyny i programy, a nie artyści..
a bez wchodzenia do szafy niby łatwiej?
sam jestem ciekaw
Marzy mi się żeby ktoś zamknął szafę a kluczyk wyrzucił.
kuzynka.edyta – a przechodząc od marzeń do rzeczywistości, czy nie masz ochoty opowiedzieć choćby w paru słowach jak czuje się dziś rodaczka (czy rodak) – czy także na poziomie gramotnych i wykształconych Brexit przynosi niemiłe efekty?
Odniosłam wrażenie Andsolu, że przeczytałeś ostatnią notkę kwika i komentarze pod nią 😉
W moim przypadku Brexit, jak dotąd, zmienił niewiele. To znaczy, zmiany spowodowane perspektywą opuszczenia UE, czyli niski kurs funta i konsekwentnie rosnące ceny dotykają mnie w takim samym stopniu, jak innych mieszkańców UK. Nieatrakcyjny kurs wymiany GBP boli szczególnie w okresie wakacyjnym, ceny w sklepach, wiadomo – nikt nie lubi płacić więcej niż zapłacił tydzień temu. Wczoraj wpadła do skrzynki informacja, że ubezpieczenie samochodu podrożeje o 11.5%.
Odnośnie relacji międzyludzkich, jest OK, bo najbliższe otoczenie jest gramotne, wykształcone i czyta Guardiana! Pracuję w bardzo dużej instytucji i zaraz po brexitowym referendum jeden (czy kilku, już nie pamiętam) pracownik doświadczył nieprzyjemnych komentarzy. Szefostwo natychmiast zareagowało i więcej się to nie powtórzyło. Oczywiście, jeśli ktoś był emigrantom niechętny, to pewnie nadal jest, tyle że trzyma buzię na kłódkę. Mnie nie dotknęły żadne przykrości.
W maju, tuż po wyborach parlamentarnych musiałam służbowo pojechać do Darlington. To miasto na północy, jeszcze nie w Szkocji, ale blisko. Trochę się bałam. Jechałam tam sama, dotarłam późnym wieczorem. Nazwisko mam zdecydowanie polskie, po angielsku mówię z polskim akcentem. Obawy były niepotrzebne. Żadnych nieprzyjemności, ani nawet jeden krzywy uśmiech.
Mieszkam w części Londynu, w której zawsze w wyborach zwyciężają konserwatyści i wynik referendum był pro-brexitowy. I mam bardzo miłych i życzliwych sąsiadów. Tak więc nie mogę, póki co, narzekać. W zasadzie w pamięci mam tylko dwie nieprzyjemne sytuacje, które mi się tu przytrafiły, i które były związane z moim nie-brytyjskim pochodzeniem. Ale to było na długo przed referendum.
Spostrzeżeniami odnośnie Brexitu, podzieliłam się też na blogu kwika, dokładnie rok temu.
Nie, u kwika byłem gdy zaczął się wymiotny podwątek, a potem miałem przyjemność utracić na parę miłych dni wszelki kontakt z internetem. Świat nic na tym nie stracił, a może i ja też.
Co do Guardiana, gdzie są te czasy gdy przyjaciele pokpiwali ze mnie, że jestem zawrotkiem (to ze Strugackich)… Teraz pasuje do mnie historia, że jak łapał jednego żółwia to mu drugi uciekł. Jak to jest związane z Guardianem? Ano ponad 2 lata temu, niedługo po opublikowaniu, połknąłem w ciągu paru nocnych sesji ‚Hack Attack’ by Nick Davies i wiele mi to refleksji wzbudziło i zamierzałem podzielić się nimi z blogowymi znajomymi i wizytami. No i co? Właśnie, i nico, nadal mam zamiar. A czas muchy, muchy, muchy…
O akcentach. Po trzech słowach wyczuwam, że mówiący po angielsku za pierwszy swój język ma francuski czy rosyjski czy niemiecki, więc nie ma silnych, ludzie mnie też natychmiast rozszyfrują. Podobno krtań formuje się do okolic 13-go roku życia. Nawet jeśli siostra pamięta, że mając więcej lat robiłem przed lusterkiem głupie miny i wymawiałem dyftongi. A z portugalskim jeszcze gorzej, bo niby są samogłoski nosowe, ale one są chyba z zupełnie innego nosa. I już nie oburzam się gdy mnie pytają skąd jestem tylko martwię się gdy mnie pytają czy jestem z Argentyny. Martwię się nimi, a nie mną, bo nie mają słuchu.
Najpierw się szybko poprawię. „Imigrantom niechętny” nie „emigrantom”. Czasami zapominam, że w drugą stronę to się inaczej nazywa.
Wiem o barierze wiekowej w nauce obcego języka, więc nigdy nie wkładałam zbyt wiele wysiłku w pracę nad swoim akcentem. Ale są ludzie z doskonałym słuchem i zdolnościami lingwistycznymi, którym udała się sztuka opanowania obcego akcentu. Tylko pozazdrościć.
Zwykle też poznaję rodzimy język obcokrajowca mówiącego po anielsku, z tych języków z którymi jestem ‚osłuchana’. Ale raz zdarzyło mi się nie poznać… polskiego. Zatrzymaliśmy się z mężem w małym hotelu w drodze do Walii. Hotel był uroczy, niestety w pierwszy dzień umywalka zaczęła przeciekać. Zaproponowano nam inny pokój, ale ja uparłam się na ten. Wezwano więc fachowca, wytłumaczyliśmy gdzie cieknie i pan zabrał się do pracy. W pewnym momencie powiedziałam coś do męża po polsku, a pan hydraulik włączył się do rozmowy… Mój mąż odgadł wcześniej, że to Polak, ja nie. Ale on (mąż) wychwytuje dużo więcej obcych akcentów, bo angielski jest jego ojczystym językiem, więc ma łatwiej!
‚Hack Attack’ nie czytałam. Ta sprawa, to był jeden z większych skandali w UK od czasu jak tu mieszkam. Książkę nabyłam w wersji e. Dzięki za tytuł.
„Zawrotki” to o ile pamiętam z Non-Stop Briana Aldissa.
Co do Hack Attack, to już prehistoria – 2006 rok. Tyle lat, a nawet 2 lata przesuwa taką aferę do rozważań historycznych, nie bieżących – politycznych. Choćby z powodu postępu technicznego (użycie skrzynek głosowych w telefonach zanika). Teraz na czasie są fałszywe gazety, portale, napędzane z macedońskiego miasteczka i innych rozproszonych miejsc, wpływające na wynik wyborów w poważnych państwach. Ponieważ historyczne wpisy są b.ciekawe, to spokojnie można zrobić z Hack Attack ciekawą notkę i za następnych parę lat :-). Na przykład wraz z filmem Clooneya (jeśli się mu uda go zrobić).
A ja to wzdycham do czasów, gdy zdarzały się perełki matematyczne, albo insider/outsider look na społeczeństwo lub politykę Brazylii.
Gdybym teraz pisał o Brazylii, było by Ci smutno, bo te mordy z pierwszego rzędu tu i tam (czyli dla Ciebie tam i tu) są bliźniacze i tylko język je różni. A co do wpisów matematycznych… miałem przed rokiem długi okres bardzo intensywnej pracy, chyba nie mniej wytężonej niż przed doktoratem, wyszły wyniki, które wydają mi się bardzo ciekawe – i coś mi odbiło. Nie chce mi się ani wygładzać, ale redagować dla publikacji, ani pisać o matematyce z innych poziomów; coś mnie zanurzyło w zupełnie inne studia i przemyślenia, a także lektury, na które przedtem ciągle brakowało czasu – i jak siebie znam to za parę miesięcy wrócę do gawędzenia o matematyce na blogu, bo jakichś uwag do opracowania zbiera się trochę.
Co do perełek, zdumiało mnie wyczytanie gdzieś niedawno, że nawet te niepokaźne obierano jak cebule i kto miał doświadczenie i zatrzymywał się na właściwej warstwie, miał błysk i zysk, a kto uszczknął za dużo, mógł wyrzucać wszystko do śmieci. Myślałem przedtem, że cała robota należała do ostry, a człowiek tylko odbierał jej perłę. Ale teraz – wyobrażam sobie – wszystko jest poddane obróbce komputerowej i algorytm wie lepiej. Już sporo czasu temu odrzuciło mnie od zainteresowania się diamentami (bywałem w różnych miejscach, gdzie ich szukano), bo okazało się, że do szlifowania są maszyny i programy, a nie artyści..