Więc myślę: jestem jednym z nich i siedem lat temu z przekonaniem potwierdzałem, że ta tragedia pod Smoleńskiem ma coś bardzo dziwnego, że nie może być przypadkiem. Bo tyle osób naraz i w takich okolicznościach. Może nie w pełni akceptuję piewsze wieści o sztucznej mgle (bo coś wiem o fizyce) i nie wierzę w podłożoną bombę (bo wiem jak są sprawdzane samoloty przed lotem) ale zgadzam sie, że „coś w tym jest”. Ale lata mijają, „jesteśmy coraz bliżej prawdy” czyli wiemy tyle, co na początku (bo oczywiście raportu komisji Laska nie czytam, to wróg ideowy, więc musi się mylić), i zaczynam podejrzewać, że coś w tym jest innego i nie potrafię zapomnieć o powtarzanych plotkach, których nikt w towarzystwie wielu kolegów partyjnych nie powtórzy, ale wszyscy je znają, że jest jakieś nagranie głosu prezesa i że każe on bratu lądować. Oczywiście, to nie podważa mojej wierności dla tego wspaniałego stratega, no, może było jakieś nieporozumienie, ale ten tłum na ulicy coraz głośniej krzyczy o Kainie Kaczyńskim i któregoś wieczoru zapiera mi dech taka myśl: a jeśli… Jeśli on rzeczywiście dla politycznego zagrania nie zastanowił się, że wysyła na śmierć brata, którego kochał, szwagierkę, którą jakoś znosił, ale to jednak rodzina, i tylu innych bliskich współpracowników i znajomych…
Tak, miał wielkie plany i przemienił tę tragedię w broń, ale jeśli tak zachował się w stosunku do brata i do innych – no, trochę trudno o tym myśleć, ale gdyby uznał, że warto, czy on byłby w stanie mnie i tę całą moją grupę i wielu innych posłać w kibini matier…
Z jednej strony szydzimy z wiary w bomby termobaryczne, sztuczne mgły i spisek Putina z Tuskiem, a z drugiej święcie wierzymy w istnienie nagrania rozmowy dwóch braci. Jeśli byłoby istniało, to wypłynęło by już dawno, bo tylko u Czechowa strzelba wypala w trzecim akcie. Ja rozumiem, że nasze teorie spiskowe to święta prawda, w odróżnieniu od tych bzdur, w które oni wierzą – ale jednak coś mi tu zgrzyta.
Owszem, potrafię sobie wyobrazić, że to lecący bliźniak postanowił zaimponować bratu inicjatywą i nakazał lądowanie bez dyskutowania – ale wiara (zgoda, wiara, nie ma dowodów, choć nie widzę czemu dowód musiałby już dawno się ujawnić) w istnienie tego nagrania jest teraz już całkiem powszechna i dla samopoczucia człowieka należącą do rządzącej ekipy może być niepokojąca.
Co prawda szachiści mówią, że groźba jest silniejsza niż realizacja, ale nie bardzo wiem, jaką korzyść miałby odnieść dysponent (kimkolwiek by był) tego hipotetycznego nagrania z nieujawniania go przez lat siedem. Z czasem wszystko płowieje, nie tylko arrasy.
Rozmowa, w której jeden z braci (pośrednio bądź bezpośrednio) nakłania do lądowania wbrew zdrowemu rozsądkowi a fakt nagrania z tej rozmowy to nie są tożsame kwestie. Zainteresowani nigdy nie mogą być pewni co do istnienia nagrania natomiast sam fakt zaistnienia rozmowy raczej nie ulega wątpliwości. Gdyby było inaczej wystarczyłoby proste zaprzeczenie.
Przecież rozmowa Kaczyńskich przed nielądowaniem jest faktem potwierdzonym przez Jarosława. Twierdzi on również, że rozmawiali wyłącznie o zdrowiu mamy, która była w szpitalu (z tego powodu, brat, niestety, nie towarzyszył bratu).
Jeżeli chodzi o kwestię wiary bądź niewiary, to można wierzyć, że w takich okolicznościach rozmawia się tyko o zdrowiu matki, można nie wierzyć.
Co do nagrania tej rozmowy i jej publikacji, to wiadome jest również (z oficjalnych źródeł), że rozmowa odbyła się szyfrowanym rządowym kanałem. Publikacja jej treści to przyznanie się, że się ten szyfr złamało.
Mnie najbardziej smuci to: „Takich ludzi w środowisku uniwersyteckim jest zaskakująco wielu.”
To, co nam się wydaje, jest bardziej prawdopodobne niż to, co się wydaje innym.
Chodzi tu naturalnie o prawdopodobieństwo graniczące z pewnością. Pewnością wynikającą z?
Tym, którzy mają mniej wątpliwości żyje się, na krótszą metę i lepiej, i wygodniej. Wiara jest sensotwórcza. Wątpliwości natomiast niestety tylko bywają.
Oczywiście, mógłby być jakiś słynny przeciek, ale uaktywnić przeciekanta by musiał adwersarz dysponenta, a jak raz jemu utrzymanie obecnego polskiego status quo jest bardzo wygodne, to wręcz prezent od ichniego Boga. Ale nawet nie mając potwierdzeń swoich dedukcji, ktoś taki jak Ojciec Brown, przecież dobry psycholog, nie miałby większych wątpliwości jaki był przebieg zdarzeń.
Moim skromnym zdaniem, nawet gdyby taka rozmowa miała miejsce, a jej nagranie zostałoby upublicznione, to nic by się nie zmieniło. Jedna strona i tak jest przekonana o „sprawstwie kierowniczym”, dla drugiej byłaby to po prostu SB-cka fałszywka.