„Genet: biografia” Edmunda White jest okropnie gruba. Trzeba by dobrej motywacji, żeby zmóc. A tu jawi się zdecydowany element, żeby odpuścić ją sobie. Ten fragment:
W tym okresie swego życia Genet odróżniał mężczyzn pociągających seksualnie (côté vice) od tych, którzy budzili w nim coś romantycznie platonicznego (côté amour); Larronde był zdecydowanie od strony romantycznej, jak i Jean Decarnin i jak mieli być później Lucien, Java i Decimo. Genet nie lubił mieszania dwóch stron. Kiedyś zaprosił pewnego chłopca do swego pokoju. Po stosunku zapytał: „ile?” Gdy chłopiec powiedział, że nie chce niczego, bo kochał się dla przyjemności, Genet poczuł obrzydzenie i wyrzucił go z pokoju.
Ale po wyrzuceniu spisu kochanków i równie ciekawych iluminacji jak ta zacytowana, zostało by może 20 stron i te zapewne warte by były przeczytania.
Nie czytaj, wyślij do Rawicza – parę lat temu w tamtejszym zakładzie karnym w powstał fanklub tego pana („Klub Zarażonych Kulturą im. Jeana Geneta”): Zaraza w więzieniu w Rawiczu. Osadzeni chorują na literaturę.
Myślisz, że z tej sympatii do Geneta będą na moim egzemplarzu uczyli się portugalskiego?
[Edit] Przeczytałem ten artykuł. Nie zauważyłem go tych 3,5 lat temu i nikt ze znajomych też go nie linkował. A wart czytania. Szczególnie wtedy, gdy tyle jest wieści niedobrych, pokazujących jak szybko następuje degradacja więzi społecznych i pęd do sturczania (czy staczania, niewielka dziś to różnica) mentalności, bo pomaga przypomnieć sobie, że wśród rodaków nie brak też takich, których chciało by się mieć za sąsiadów, współpracowników, kolegów…