Mogę świętować odejście marca, bo uniknąłem publikacji własnych wspomnień o Marcu sprzed 50 lat. Zgoda, niewiele miałem do powiedzenia: ja byłem tu, a ZOMO tam, szliśmy, gadaliśmy i krzyczeliśmy – i po latach okazało się, że tu i tam ktoś mnie pamięta i źle o mnie nie mówi – ale od opisu swoich ruchów i krzyków wstrzymuje mnie przekonanie, że prawie nie wiedzieliśmy co się dzieje. Nie chodzi mi o to kto co skąd przywiózł i komu to pokazał (a dość zabawnie się złożyło, że choć Zielona Góra to prowincja, to ludzie z niej, a dokładniej: z Makusynów, sporą rolę odegrali w komunikowaniu się Warszawy i Wrocławia), tylko co tam naprawdę grano. Nie, proszę mi nie opowiadać o przedstawieniach w teatrze i o wiecach, bo tę część znam. Nie chodzi mi o to kto grał, ale kto w istocie pisał ten scenariusz.
Trzeba oddać sprawiedliwość naszym ciemniakom, że czuli jak niebezpieczne są idee kursujące wśród artystów. Bo nawet nie wierząc w duchy wiedzieli, że artysta czuje ducha czasu, a gdy zaczyna mówić dziwne rzeczy, inni mu wierzą (co ostatnio widać przede wszystkim w reklamie szamponów), szczególnie młódź szkolna i studencka. I nie było by to ważne, ale młodzi mają rodziny i tam powtarzają co im przyszło do głowy, a gdy te pomysły docierają do tzw. mas pracujących, zaczyna być gorąco. Krótko mówiąc, od dawna tak grupa Gomułki jak i jego nieprzyjaciół wiedziały, że dla świętego spokoju trzeba polską kulturę złapać za mordę. Robiono to bez zapału, ale styczeń 1968 r. przyspieszył działania.
Wprawdzie 5 stycznia Alexander Dubček dostał błogosławieństwo Breżniewa, ale już po paru tygodniach gdy docierały do radzieckich decydentów wieści z Czechosłowacji, podnosili z niepokojem cielska ze swych foteli. I dla polskich wasali stawało się pilną sprawą pokazanie, że u nich nie ma niebezpiecznych dla ZSRR idei.
Tyle się już nabadano czy były w 1981 r. radzieckie presje na Jaruzelskiego, a jeśli tak to jakie – ale o delikatnych sugestiach słanych Gomułce w 1968 r. wiemy mniej. Może dlatego, że zręcznie grał i nie musieli go popychać. A że zagrał kartą antysemicką? Chyba niewiele ich miał – a na kogo dziś J. Kaczyński mógł kierować gniew ludu? Na Mongołów? Na Rosjan – niebezpiecznie, a na Niemców – może za drogo kosztować.
A ponadto w Kraju były już tradycje zajmowania mienia pożydowskiego. No i z nadreprezentacji żydowskiej wśród dyrektorów, kierowników i docentów, zrobiła się nadreprezentacja ciemniaków, ignorantów i paskud. Ale za to oni są nasi.
Byli, są i będą, bo głupota nie odchodzi grzecznie na swoje miejsce. I zamiast badać losy „resortowych dzieci” trzeba było zbadać jak radzą sobie w życiu latorośle tamtych przygłupów. I czy nie ma kolejnej fali ich nadreprezentacji w PiS.
I został ten bolesny temat, ludzi zaszczutych, wygnanych, ograbionych, żałosne wspomnienie o tym jak egzaminy z patriotyzmu i związków z polskością prowadziły kanalie niezbyt sprawnie posługujące się polszczyzną.
Wiem, pamiętam „Życie przecięte. Opowieści pokolenia Marca” Joanny Wiszniewicz i „Jesteśmy. Rozstania ’68” Teresy Torańskiej. Widziałem film „Dworzec Gdański”, a także mam sporą grupę przyjaciół, których wtedy wykopano z Polski. Są dziś w Danii, Szwecji, Izraelu, Stanach i Brazylii… Dlatego, że jestem tak im bliski i tak ich cenię, mogę zapisać tu parę słów w nieco mniej konwencjonalnym ujęciu.
Najpierw o niepowetowanej stracie, którą poniósł Kraj przy odpływie tylu talentów i zdolności.
Duża strata – tak, ale jak szacować ją? Wygryzanie kompetentnych przez ciemniaków i karierowiczów może nie jest wyjątkową polską specjalnością, ale proszę pomyśleć o rotacji osób w kulturze, przemyśle, gospodarce z lat 2015 – 2017. Podsuwam ten okres, bo łatwiej przypomnieć sobie fakty i nazwiska. Tamci ludzie walczyliby o swoje miejsce w Kraju i często by wygrywali, ale koszt takich rozgrywek… Za niższą cenę osiągnęli znacznie więcej tam, gdzie pojechali.
Po drugie, czytam u Toma Segeva w „One Palestine, Complete: Jews and Arabs under the British Mandate” o roku 1925 (str.237):
…pobito rekord, tego roku przybyło około 35.000 imigrantów. […] Prawie połowa ich przybyła z Polski, głównie z powodu nowej polityki gospodarczej wprowadzonej przez polskiego ministra skarbu Władysława Grabskiego, ponieważ najsilniej uderzyła ona klasę średnią, więc i w wielu Żydów. Wielu z tych „imigrantów Grabskiego”, jak ich wtedy nazywano, przybyło jako „kapitaliści” i osiedlili się w Tel Awiwie. Niewiele innych miast na świecie rosło tak szybko.
A więc bez szykan, upokorzeń i antysemickich intencji reforma administracyjna spowodowała wyjazd z Polski liczby osób prawie równoważnej z tą z 1968 roku – ale nie były to osoby z obiecującymi talentami, a już sprawdzeni i działający z dobrymi wynikami przedsiębiorcy. I kto dziś w Polsce pamięta o tej stracie talentów i umiejętności i ubolewa nad nią?
Z kolei: gdy wreszcie można było opuścić Polskę bez ryzyka strzału w plecy, zanikło z Kraju ponad dwa miliony osób. Gdyby owi przymusowi emigranci z 1968 pozostali ze swoimi dziećmi w Polsce, czy nie wydaje się prawdopodobne, że spora ich część wzięła by udział w tym eksodusie?
Pamiętam, że te wyjazdy z 1968 r. bolały, bo niesprawiedliwość boli, a zaserwowana w sosie chamstwa i rozboju nie daje się zapomnieć. Ale wszyscy, kórych znam, pięknie sobie poradzili w świecie i gdybym wówczas mógł, kto wie, może już wtedy rozstałbym się z ojczyzną Adama Mickiewicza. I Romana Dmowskiego oraz Eligiusza Niewiadomskiego.
I w końcu: kulturę spętano, z trzymających się klasycznego etosu uczelni porobiono coś, co prowadziło wprost do dzisiejszych Szkół Biznesu z Wydziałami Liturgii i życie studenckie stało się znacznie trudniejsze i nudniejsze, ale…
Ale jak to dobrze mieć umiar w ocenie zjawisk ze swego podwórka. Bo nawet po Marcu, do końca jakże zniesławionej dziś „komuny” były akademiki, bary mleczne i tanie bilety studenckie na miejską komunikację. A w takiej Brazylii w podobnym okresie, gdy dyktatura wojskowa wystraszyła się protestów studenckich, przekupiła wykładowców dając im znaczną autonomię i kasę, zlikwidowała akademiki i powiększyła parkingi uczelniane. Jak student chciał, mógł przyjechać na uczelnię swoim samochodem.
.
Pokręcona ta nasza rzeczywistość. Pozdrawiam i życzę z okazji zazdraszczając klimatu, nawet jeśli tam pora deszczowa , a chyba jest, to jednak cieplej niż u nas
Wszystko prawda. Pokręcona. Leje tutaj. Cieplej.
Odzdrawiam ciepło.