Gdy kończyło się szczęśliwe dzieciństwo i czas był na zainicjowanie samodzielnego lotu, Jaś zapytał tatę: „gdzie powinienem szukać pracy?”, choć znał odpowiedź. Wszyscy w rodzinie Muszyńskich starali się o pracę w miejscowej firmie Milky Way, ale niestety nikt nie dostał się tam, bo mówiono, że trzeba tam szybko biegać po schodach i korytarzach, a oni mieli wygląd nieco przyciężki. I w istocie ojciec rzekł mu: „a spróbuj w Milky Way” i Jaś spróbował. I został przyjęty. I od pierwszego dnia szybko biegał po schodach i korytarzach wynosząc i wnosząc dokumenty, które z pewnością były bardzo ważne, bo trzeba było je szybko wnosić i wynosić.
Po paru miesiącach bezpośredni szef zaczął mu ufać i wtajemniczać w organizację i działania Milky Way. Okazało się, że produkuje się tam pożywienia mlekopodobne, a także gumki do proszkowania i proszki do gumkowania. A ostatnio firma weszła też na rynek biustonoszy oraz słupów ogłoszeniowych.
Wszystko to było bardzo podniecające ale niektórzy koledzy z pracy nie okazywali ani podniecenia ani radości i znikali z korytarzy. A Jaś był ambitny i zdecydował jeszcze więcej biegać, żeby mu się zniknięcie nie przydarzyło.
Gdy zbyt wielu kolegów znikało jednocześnie, kursowały plotki, że to dlatego, że firma jest dziwnego pochodzenia, ale wtedy dyrekcja robiła w czasie pięciominutowej przerwy ubikacyjnej zebranie, na którym wyjaśniała, że jest bardzo polska, choć z pewnym wkładem niemieckopodobnego i podobno szwajcarskiego kapitału, ale jest bardzo patriotyczna i nawet zamierza zmienić swą nazwę na Milki Łej.
Po paru latach Jaś opublikował w firmowej gazetce notkę o swoim pomyśle, lateksowych wkładkach do butów, pozwalających biegać sprawniej po korytarzach a nawet wskakiwać na schody. I dyrekcja bardzo to ceniła, przez to Jaś awansował do biegania po górnych piętrach firmy.
A potem po kilku – a może kilkunastu – latach Jaś napisał nową notkę opowiadającą o tym jak źle się czuje w niedziele poza firmą i że woli w niedziele pracować niż niepracować. I wtedy awansował do biegania po strychu.
I gdy później doszedł na sam szczyt, został uhonorowany tytułem emeryta i co roku firma przysyłała na jego komputer emaila z gratulacjami. A on pokazywał te emaile rodzinie i wszyscy zdychali z podziwu. To znaczy wzdychali, ale jeden błąd na opowiadanie nie jest poważnym felerem. Bo nie jest ważny przypadkowy błąd, a życiowa historia sukcesu.
Otóż to! Nie sztuka zrobić błąd. Ale zrobić go we właściwym miejscu, i jeszcze wykorzystać do pointy – to jest sztuka narracji! 🙂
🙂 Bardzo-ś uprzejmy, tetryku. Nawiasem, odkrywam, że kto kojarzy z czymkolwiek moje opowiadanie, wiekowo bliższy jest mnie niż osesków. Wygląda na to, że młodym ludziom nie opowiada się od pewnego czasu o muchach w śmietanie, czyli jesteśmy coraz dalej od ideałów i przekonań Oświecenia. Tak nam świeć Trump – a przecież on jest taką muchą.
Cóż, oseski nie czytują już blogów, tylko logują się do fejsbuka 😉 A i tam omijają opowieści dłuższe od dwóch tweetów…
Jedyne solidnie sprawdzone historie to polskie, o królu Popielu i o naszej tysiącletniej tolerancji.