…chociaż nie wiem. Może jednak chcę to powiedzieć. Ale nie o to dziś mi chodzi. Natarczywie chodziło mi po głowie: mija parę lat, Praga staje się z prowincjonalnego miasta CK Austrii stolicą Czechosłowacji, państwa, które odzyskało swój język i dumę z potęgi jaką była w przeszłości – i gwałtownie ruguje zewsząd język niemiecki. A wśród około 700 tys.mieszkańców Pragi z tego okresu, używało go ponad 50 tys. osób – Niemców i Żydów.
Nie pamiętam kto (Mariusz Szczygieł? Mariusz Surosz?) opisywał jak te dramatyczne zarządzenia nowych władz wpływały na życie zwykłego obywatela, w którego praskim domu od paru pokoleń mówiono po niemiecku. Ale i bez tego opisu to można sobie wyobrazić, trzeba tylko trochę empatii.
Tym łatwiejszej dla nas, że często pisano w polskiej prasie o niezwykłych komplikacjach Polaków z Wilna czy z Mińska, którym zmieniła się pisownia imion i nazwisk tak, że ich rodzone matki nie poznawały. Dobrze, że u nas czegoś takiego nie było.
No tak, jakieś tam wypędzenie paru milionów Niemców z ich domów, ale to wiadomo, że to inna historia i w dodatku to nie my, a komuchy czyli NKWD a my nic nie mogliśmy na to poradzić, więc szabrem zajmowali się oni, a my tylko troszeczkę. I nikt im w Niemczech nie zabraniał pisać i czytać po niemiecku.
Ale Felicjan Sławoj Składkowski nie był komuchem. A nieco wcześniej przed zajęciem się sławojkami wdał się w polską ortografię. I wyczytałem tę historię we wspomnieniach rodziny Djamentów, bardzo mnie interesujących, bo wrocławski matematyk Stefan Drobot (później matematyk ze Stanów Zjednoczonych, krakowskie magisterium z roku 1938 za rozprawę zatytułowaną O matematycznej teorii walki o przetrwanie) urodził się jako Djament.
Otóż w roku 1927 minister spraw wewnętrznych Sławoj Składkowski zadekretował, że w polskiej ortografii nie ma żadnych djamentów a jest diament. No i kto był Djamentem musiał zostać Diamentem. Chyba, że wolał zostać Drobotem.
Lecz Gomułki nikt na ser nie przetwarzał, czyli nie było w Polsce językowych prześladowań.
To mi przypomina, że podobno sam Stalin usunął ze słownika rosyjskiego imperialistyczny „gelikopter” – wprowadzając na jego miejsce swojski i słowiański „wiertaliot”.
Ale plemiona Rusów nie były słowiańskie z pochodzenia. Ich przodkowie przybyli z północy na wiking. I zostali. Żyli z masowego eksportu słowiańskich niewolników na południe Europy. Z czasem ulegli slawinizacji, przyjmując język i zwyczaje swojego głównego towaru eksportowego.
Eksportem Słowian na południe zajmowali się również z zapałem sami Słowianie. Niektórzy uważają nawet, że robił to niejaki Mieszko (skądinąd znany jako król Polski). Towaru było podobno bardzo dużo. Nawet ukuto teorię o tym, że łacińskie słowo oznaczające niewolnika („sklavus”) pochodzi od łacińskiego określenia plemion słowiańskich („Slavus”).
@Mariusz, strasznie mi przykro, że dopiero dziś pojawia się tu Twój komentarz. Na ogół algorytmy wordpressa są niezgorsze przy odróżnianiu komentarzy od spamu, ale tym razem popełniły poważny błąd – i sprawdzając kolejkę spamową przed jej oczyszczeniem uświadomiłem sobie jak Cię skrzywdziły. Ale nie zrażaj się tym, to nie powinno się powtórzyć.