Joanna była najzdolniejszą osobą na moich nadobowiązkowych lekcjach dla maturzystów i bez wątpienia znalazłaby swoje miejsce w matematyce, gdyby chciała, ale wolała studiować architekturę.
Gdy po wielu, wielu latach spotkałem się z nią na pogawędkach, zszokowały mnie jej opowieści jak przy ocenianiu projektów panowie asystenci z Politechniki zauważali: „no nieźle to porysowali dla pani koledzy, a który to z nich?” no i nie dawali jej piątek, bo wiadomo, jak praca nie jest samodzielna… Nie mieściło mi się w głowie, że mogłem kiedyś znać tych sukinsynów i uważać ich za dobrych pedagogów. Gdybym tam wówczas był, mógł i wiedział, to za takie zagranie gość by wylatywał z uczelni na zbity pysk.
Ale Joanna mówi, że to był standard. Więc jednak nie znałem swojego kraju.
Najgorzej było z Wieśką Surażską. Jedyna ze wspomnianych tu, która już nie żyje. Imponująca osobowość, pracowitość i talent. I prawdę pisze o niej Wikipedia:
W 2004 kandydowała w Warszawie do Parlamentu Europejskiego, a w 2005 do Sejmu RP z ramienia Platformy Obywatelskiej; zmarła dzień przed wyborami we wrześniu 2005.
Ale to tylko część prawdy. Zaproszono ją, by kandydowała. Z jej dokonaniami ciągnęła do góry całą listę. Było naturalne, że miała dostać na niej jedynkę. I to jej obiecano. Gdy zobaczyła na oficjalnej liście, że ją wykorzystano, oszukano, zdradzono – jej nazwisko było na piątej pozycji – jej serce nie wytrzymało.
Przypuszczam, że jej „koledzy” z listy do dziś trzymają się polityki, czort z tym w którym ugrupowaniu. I wątpię, czy kiedykolwiek myśleli o hara-kiri. A powinni.
Ja pamiętam sytuację sprzed prawie dwóch dekad: szef koleżanki dostał „kopa w górę”, koleżanka była domyślnym następcą. Od jednak szefa-szefów usłyszała: — Jak długo ja żyję, kobieta nie będzie u mnie kierować.
Szef szefów już nie żyje, ale koleżanka sobie ułożyła życie i karierę w innym kraju…
Byl to standard, za moich czasów studenckich tez.
Nie wiem, czy o tym kiedys wspominalam, ale jak sie obronilam, to dostalam propozycję asystentury (to byly jeszcze czasy, kiedy nie istnialy studia doktoranckie, i jak ktos chcial „zostac na uczelni” to musial najpierw zalapac sie na posadę asystenta i w jej trakcie pracowac nad doktoratem).
Zostala owa propozycja sformułowana w tenze sposob: „pani Futrzak, przydalaby sie nam kobieta na katedrze, bo hehehe nie ma kto kawki i herbatki robic na zebraniach”.
Pracy jako pani od kawki/herbatki nie podjęlam i nie zaluję.