Od tego czasu nie zdołałem porządnie z nim porozmawiać, bo albo jest zmęczony właśnie udzielonym wywiadem, albo za dziesięć minut przyjdzie na wywiad dziennikarz z fotografem. Poczekam, za parę tygodni im to minie.
Żeby nie wyglądało na to, że tylko przypominam o dacie, zamiast powiedzieć dziś jeszcze o czymś, co usłyszałem kiedyś od Stulatka, powiem o paru rzeczach, których nie słyszałem, bo je omijał albo zdecydowanie ucinał.
Bardzo mało mówił o czasach gdy ukrywał się przed ubecją Kiszczaka – a przecież intensywnie działając w podziemiu. Zawsze to kojarzyłem sobie ze wspomnieniami działaczy PPS-u jeszcze z czasu caratu: kiedyś przysięgli, że nie będą mówili, więc nie mówili. Nigdy. Taka etyka działaczy, dziś prawie zapomniana.
Zupełnie usuwał w cień różne absmaki, które pojawiały się w pracy, w Instytucie Matematycznym. Chyba w ciągu lat rozmów raz tylko wydobył się smutek gdy mówił o tym jak potraktowano prace jego doktorantek, bliźniaczek Wanke. No ale złe traktowane kobiet, żeby ukarać mężczyznę to taki starodawny polski sport. I chyba nigdy nie wybaczył dowcipnisiom z Opola gdy przy powrocie z wykładu znalazł w swojej walizce damskie rajstopy. Zagranie by było bardzo śmieszne w przypadku wielu wrocławskich matematyków, gdzie o wymianie żon i partnerek aż huczało, ale jak raz odstawiono ten dowcip człowiekowi o rzadkiej lojalności w stosunku do małżonki.
Nie słyszałem ubolewań spowodowanych przez incydenty antysemickie. Raz tylko opowiadał rozbawiony jak na urodzinach jego bardzo już pijany gość oświadczył: „moja wizyta u ciebie to wielki honor. Bo żebym ja, polski szlachcic, odwiedził na urodziny żydowinę…” Szlachcic dostał po pysku, odesłano go do domu – następnego dnia bardzo się sumitował.
Oczywiście mgła tego, co podobno nie jest u nas wyssane z mlekiem matki, zawsze była w pobliżu. Wiedział jak by czarna sotnia zareagowała na próbę kandytowania do Senatu, więc zrezygnował, choć bardzo słynni i wpływowi ludzie go do tego zachęcali. I tylko raz powiedział coś bolesnego: że gdyby wracając z ZSRR wiedział o Jedwabnem i innych podobnych miejscowościach, może by wprost pojechał gdziekolwiek, ale nie zostając w Polsce. Mogę tylko dodać, że całe szczęście dla pokoleń studentów, dla Solidarności i dla rzeszy przyjaciół, że nie wiedział.
I w końcu: kobiety. Powojenny ZSRR, niedobór mężczyzn, są rozrywani, kalecy, jacykolwiek – więc łatwo wyobrazić sobie jak był traktowany postawny, sympatyczny, inteligentny, wykształcony z „inostrannym” szykiem. Wyobrazić sobie można, ale o przygodach z paniami nie usłyszałem nigdy jednego, jedynego słowa. To milczenie nie brało się tylko z szacunku dla tej Rosjanki, która wyszła za niego i opuściła dla niego swój kraj – to sprawa klasy. Bywają na tym świecie prawdziwi dżentelmeni.
Bywają. Coraz trudniej ich spotkać, ponieważ — w odróżnieniu od tych innych — milczą o tym.
Pamiętam szątkowo czyli bezdetalicznie. W związku z tym mogę nadużywać słowa „chyba”.
Chyba ze 3 lub 4 lata temu, stacja chyba RDC, jeszcze (chyba) przed wyrzuceniem audycji pt. (chyba) „Niedzieli z filozofią” dwóch gości pamiętających czasy początków telewizji w PRL rozmawiali o tamtych zdarzeniach z pozycji uczestników i młodszy od nich prowadzący. Oczywiście padały nazwiska i anegdoty. Wspomnieli mimochodem o jednej pani, która była w kręgu zainteresowań ówczesnych mężczyzn z powodu swoich walorów. Panowie komentowali zachowanie samców, pani niczego nie ujmując ani niczego nie sugerując. Po prostu atmosfera męskiej szatni tamtych lat. Jedyną osobą anonimową w tej relacji pozostawała owa niewiasta. Kiedy anegdota się zakończyła, prowadzący wystrzelił (chyba) cytuję:
– A jak się ta pani nazywała?
Nastąpiła cisza chwilowa. Nazwałbym tę ciszę konsternacją. Pewnie byli i tacy co czekali w napięciu. Na to jeden z gości:
– Może chciałby Pan numer telefonu?
O ile pamiętam (czyli chyba) prowadzącemu zajęło sporo czasu (jak na audycję radiową na żywo) zorientowanie się, że to również był żarcik. Po audycji zostało mi wrażenie, że prowadzący nie zrozumiał.