(Mam nadzieję, że PT czytelnicy odróżniają zgromadzenia zielonoświątkowców od adwentystów, luteranów, wiernych „biskupowi” Macedo z Kościoła Uniwersalnego, baptystów, Świadków Jehowy, mormonów, wyznawców umbandy, itp, itd. – a przynajmniej mam nadzieję, że pan Kobyliński rozumie te rozróżnienia, skoro kieruje swój atak przeciw kościołom pentekostalnym).
Prawie na początku rozmowy mówi, że gdzieś i kiedyś „zastosowano wobec moich przyjaciół dziwne i niebezpieczne metody zielonoświątkowe. Niektórzy stracili przytomność, krzyczeli, mieli drgawki i wymioty”.
No więc, moi synowie (jak i innych 25 milionów Brazylijczyków) są z takiego kościoła, zwanego Assembleia de Deus – bo bezbożność nie jest dziedzicza, zresztą bożność też nie jest, bo mój ojciec był bardzo bożny, a nawet promaryjny – i pzypomniałem sobie jak kiedyś jeden z nich wymiotował, ale po wyjściu z arabskiego baru, a nie z kościoła. Na szczęście nie miał drgawek i nie krzyczał.
To może opierając się na moich wieloletnich kontaktach, spotkaniach, rozmowach i obserwacjach (także z Igreja Quadrangular), opowiem co oni robią. Nie opowiem co czują, bo życie duchowe to nie moja specjalność.
Najważniejsze: chodzenie na kulty zapewne jest im miłe, bo idą częściej niż raz na tydzień. Mam wrażenie, że średnio to ze dwa razy, oprócz tego mają jeszcze jedno spotkanie w tygodniu na tzw. „szkołach biblijnych”. Bo w domu czytają Biblię i potem słuchają opowieści, które są na pół wykładami, na pół historiami dla pokrzepienia serc. A po kultach ćwiczą śpiewanie hymnów (podkreślam: śpiewanie, nie „zawodzenie” hymnów) przy akompaniamencie instrumentów. Jak kościółek ubogi, to gitara. Jak ma się lepiej, klawisze albo i cały zespół.
Następnie: idą tam z dziećmi, a one nie nudzą się, bo paru dorosłych (obreiros) zajmują się nimi. I z największą pewnością nie opowiadają pierdoł o smażeniu się w piekle i połykaniu demonów, bo widać, że dzieci są pogodne, a czasami rozbawione.
Z kolei, przynajmniej jeden kult w tygodniu jest tematyczny: dla nastolatków czy dla kobiet – umożliwia to wtrącanie nieco tego, co Wańkowicz nazywał „smrodkiem dydaktycznym”.
W ogłoszeniach publicznych pastora częste są prośby pieniężne – ale nie idzie to na abstrakcyjną „tacę”, zawsze cel i potrzeby są wyraźnie określone. Ot, doszła do grupy rodzina ze stanu Bahia, nie spodziewali się tutejszego zimna, kto pomoże kupić (lub ma do oddania) materace, koce, ciepłe piżamy? Albo: trzeba kupić nowe drzwi, stare kornik dojada, materiał kosztuje tyle, robocizna tyle.
Czasami pastorzy dostają skromne pieniądze od lokalnych przywódców zgromadzenia. Niewielkie. Z reguły pastor żyje ze swojej pracy.
Przy wychodzeniu z kultu ludzie podają sobie ręce, ściskają sie, a często (to chyba wkład brazylijskiej kultury do kościelnego życia) mężczyźni oklepują się po plecach. Nie trzeba studiów psychologicznych, by domyślać się jak ważny dla homo sapiens jest wzajemny dotyk, szczególnie jeśli w rodzinie są konflikty i nie ma uścisków odmiennych od zakładania nelsona.
Raz na miesiąc jest jakiś typ kultu, po którym wszyscy objadają się przyniesionymi składkowymi smakołykami. Kto chce, smaży i piecze, kto nie chce, kupuje (np. jakieś napoje chłodzące). Pastorzy niekiedy narzekają, że to jest najbardziej popularny typ zgromadzeń ich grona, ale kto nie lubi sobie podjeść niech pierwszy rzuci w niego kanapką.
Czy zarysowałem atrakcyjny obraz wspóżycia towarzysko-religijnego? Aż za bardzo? Ale pana Kobylińskiego nie powinno to martwić, bo widmo pentekostalizacji Polsce nie grozi. Jest tu zapora solidna, odwieczna i działająca tak sprawnie jak cudy NMP.
Zielonoświątkowcy nie piją.
Zielonoswiatkowcy to specjalny odlam. Uzielonoswiatkowienie w KK to odejscie od jego tradycji intelektualnych, w kierunku wiary ludowej, tyle ze przezywanej bardziej… ekspresyjnie. Uzielonoswiatkowienie w polskim wydaniu, to nie taca zbierana na konkretna potrzebe, ale Bashobora i egzorcysci.
Niezbyt rozumiem istotę problemu i czyim problemem ten problem jest.
Ale może nie ma żadnego problemu wymagającego zrozmienia? Obyczaje zielonoświątkowców widziane z bliska wydają się być nader nader ciekawe. Fakt, że nie piją nie wydaje się być jednak (w warunkach polskich) kryterium wykluczającym, w okolicy, w której osiedliłem się w Polsce sporą i wciąż wzrastającą popularnością cieszy się świadkojehowizm. Co wydaje się trudno zrozumiałe ponieważ wyznawcy nie muszą być wprawdzie abstynentami, ale nie wolno im kłamać, oszukiwać i kraść pod groźbą ekskomuniki.
Więc nie wiem.
Katolikowi też nie wolno kłamać, oszukiwać i kraść pod groźbą… spowiedzi 😉
Instytucja spowiedzi jest przewrotnym wynalazkiem, w gruncie rzeczy jest to ukryte przyzwolenie na grzeszenie do woli. Kara zostaje zastąpiona pokutą, której wymiar i ciężar leżą w jedynej gestii kapłana, korupcjogenny system jest to, bo obaj są chronieni tzw. tajemnicą spowiedzi (grzesznik ma pewność, że społeczność się nie dowie, a kapłan ma luksus wynikający z braku obowiązku doniesienia o przestępstwie. Obaj są tylko ludźmi, kapłan jest na utrzymaniu gromady grzeszników których spowiada. To nie może dobrze funkcjonować i czyni z (ewentualnej) kontroli społecznej parodię.
Warto pogrzebać w encyklopediach i sprawdzić kto to pierwszy wymyślił.
Grzebanie i skakanie po internetach do niczego dobrego nie doprowadziło. Tzn. doprowadziło ostatecznie do historii powstania i upadku niesławnego zakonu Humilatów. Prawdziwy thriller. Jakże piękne historie ludzkich słabości skrywają dzieje przestępczej organizacji zwanej kościołem katolickim. Ale o tym kiedy indziej bo nie będziemy gospodarzowi rozpirzać tego ładnego postu wątkami ubocznymi.
@pak4, z „tradycjami intelektualnymi” różnie było w różnych okresach i rzeczywiście mogło by zakończyć się „rozpirzeniem” rozmowy próba ustalenia czy bardziej waży w historii KK niszczenie śladów klasycznej kultury przez wczesnych chrześcijan (a nazwanie nosicieli tej kultury „wieśniakami” czyli poganami jest istotną wskazówką) czy raczej słynne benedyktyńskie trudy z przepisywaniem ksiąg. Może warto zatrzymać się przy uwadze, że oba nurty przeplatają się przez całą historię Zachodu.
Mnie we wpisie nie szło o polskie wydanie tego anty-intelektualnego procesu, a o fakt, że ów profesor pozornie występując przeciw zepsuciu obyczajów w dobrym polskim KRK obarcza winą zjawiska z odległego świata chrześcijaństwa, którego najwyraźniej nie zna.
Takie działanie jest wręcz rutynowe. Niby to wysunięta jest dłoń (do uścisku, rzecz jasna), ale noga już wysuwa się do kopniaka, bo „nasze to jedyne właściwe”. LGBT należy też szanować, ale nie dlatego, że to tacy ludzie jak my, ale dlatego, że to i za nich umierał Chrystus, by mogli pójść do Nieba. Żydzi też są godni sympatii, ale nie dlatego, że żadnej etni nie wolno obarczać zbiorową odpowiedzialnością (a szczególnie za wydumane winy), ale dlatego, że i oni mają jakieś zbieżności z wiarą z Watykanu, nawet jeśli jeszcze nie dorośli do zrozumienia przesłania Jezusa. Itp., itd.
@telemach: no nie drocz się, a opowiedz o Humilatach.
A Świadkowie Jehowy to jak spora część tzw. malarstwa abstrakcyjnego. Teoria w większej części nie do wytrzymania, ale przy praktycznym współżyciu widać, że to ma swój urok i wartość.
Spróbuję, o ile mi do jutra nie przejdzie.
Sprup dziś co jutro sprupić maš.
Nie ma religii jednolitej. Katolicyzm w rozumieniu Tomasza z Akwinu roznil sie od katolicyzmu wspolczesnego mu rybaka (choc moze byly wyjatki); wierzacym katolikiem byl prof Bartoszewski i jest nim bialystocki kibol; ksiadz Tischner i ksiadz Jankowski; babcia pod kosciolem. (Moze ta ogromna rozpietosc religii jest konieczna, inaczej nie mogla by byc tak powszechna.) W zaleznosci od kontekstu identyfikuje sie KK z jego najlepszymi, czesciej z najgorszymi elementami.
Tak samo z pentekostalizmem; wydaje mi sie ze Assembleias de Deus naleza do odlamu podkreslajacego dary boze; inne koscioly pentekostalne np bardziej podkreslaja egzorcyzmy. Wszystkie maja bardzo mocno rozwiniete wspolzycie towarzysko-religijne i wzajemna pomoc, bardziej niz w kk. Z drugiej strony, czasem zmienia sie to w bardzo mocna presje grupowa.
Mam wrazenie ze A. Kobylinski porownywal “najlepszy” kk z “najgoszym” pentekostalizmem, zas Andsol na odwrot.
(Smrodek dydaktyczny – dla nastolatkow i kobiet?)