Może dlatego w połowie miesiąca włączono inną grupę instrumentów: na znak niewidzialnego dyrygenta pojawiły się w najróżniejszych pismach świadectwa osób, które w roku 1944 były młode lub bardzo młode (by nie powiedzieć, że były nastolatkami) i unisono wysławiały wspomnienie, że nikt już wtedy nie wytrzymywał bez powstania, więc powstanie musiało wybuchnąć. Brakło tam pełnej językowej nowelizacji z powiadomieniem, że powstania domagał się suweren.
(Ciekawe, że rojenia polityczne z owych czasów znajdują łatwe przedłużenie w dzisiejszych przeróżnych gdybaniach, że może Polska powinna była z Niemcami napaść na ZSRR. Żaden z tych teoretyków od alternatywnej historii nie sugeruje co byśmy dostali za tę przysługę. Może Ołomuniec z całym powiatem? Albo półwysep Kolski? Czy też prawo do suwerennego wymordowania polskich Żydów?)
Naturalnym ciągiem tych wspomnień powinna stać się rzeczowa i uczciwa rozmowa o odpowiedzialności za dalsze działania formacji, w którą przerodziła się rozwiązana AK. Zamiast niej mamy zalew manipulacji faktami, terminami, interpretacjami – i takie jest to mętne bagienko, że sama natura nie była w stanie go utworzyć. Więc na początek rozmowy warto przypomnieć, że
– rozwiązanie AK przez gen. Leopolda Okulickiego (rozkazem z 19/I/1945r.) kończyło bardzo dwuznaczne wyrażenie dotyczące przyszłości dotychczasowych żołnierzy: „W tym działaniu każdy z Was musi być dla siebie dowódcą”
oraz zacytować Wikipedię:
– Określenie „żołnierze wyklęci” powstało w 1993 – użyto go pierwszy raz w tytule wystawy Żołnierze Wyklęci – antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 r., organizowanej przez Ligę Republikańską na Uniwersytecie Warszawskim. Jego autorem był Leszek Żebrowski.
Warto pamiętać o pochodzeniu tego zwrotu, bowiem w nawale kpin i drwin o zwrotach i pomysłach prezydenta Trumpa zbyt łatwo przeskakujemy nad demolowaniem pojęć i ich nazw dokonywanym u nas przez naszych rodzimych oszołomów.
Wymigiwanie się od uczciwego przedstawiania danych w dziesiątkach artykułów sieciowych jest bardziej żałosne niż smutne. Tak, zdarzały się mordy, ale to tylko ten czy tamten przypadek napadania na Żydów. I druga strona, czyli komuniści, masowo gwałcili, mordowali i rabowali chłopów. I fałszowali wybory.
Wiemy, że wtedy decyzje nie były proste i musimy szanować i tych, co zostawali na Zachodzie i tych, co postanawiali trwać w Kraju. Oraz tych, co z Zachodu wracali – i tych, co na Zachód uciekali. Ale co myśleć o podejmująch walkę partyzancką z solidnie osadzoną nową władzą, mającą w zapleczu (gdyby sama nie potrafiła radzić sobie z administracją Kraju) wielomilionową Armię Czerwoną? Czy mogli oni naprawdę liczyć na to, że zastrzelenie paru nowych urzędników (Polaków, do Rosjan jednak nie odważali się strzelać) odmieni sowieckie plany polityczne?
Kto nimi sterował? Dziś nikt nie chce opisać jasno zależności służbowych – bo to przecież nie byli wariaci, którzy uciekli ze szpitali psychiatrycznych. Ilu ich było – takich, co mieli broń i jej używali do zabijania tych Polaków, którzy byli z innej politycznej formacji? I co to przyniosło dobrego dla Kraju?
I ile jeszcze lat trzeba będzie czekać, by miejsce politycznych oszołomów i oportunistów zajęli historycy bez partyjnych legitymacji?
„unisono wysławiały wspomnienie, że nikt już wtedy nie wytrzymywał bez powstania, więc powstanie musiało wybuchnąć”
– Zdecydowana większość kraju (a więc i suwerena) obyła się bez powstania, co rzuca pewne światło no tę rzekomą konieczność.
I ile jeszcze lat trzeba będzie czekać, by miejsce politycznych oszołomów i oportunistów zajęli historycy bez partyjnych legitymacji?
Powszechne przekonanie głosi, iż pierwszy milion należy ukraść, kolejne można już zarabiać uczciwie.
Podobnie jest z historią: pierwszych uczniów należy okłamać, jak zostaną profesorami będą uczciwie uczyli.
Historia opisuje m.in. politykę. Wprawdzie minioną, ale obecna widzi jak to się robi i wie, że też zostanie opisana. Dlatego nie dziwi jej zaangażowanie w ten proces. Usiłuje narzucić swoje mechanizmy opisywania przewidując skutek dla siebie w przyszłości.
Dlaczego tylu ludzi na to się godzi? Nauka staje się coraz mniej samodzielna pod każdym względem. Politycy uzależniają ją coraz bardziej (vide Gowin). Obiektywnie staje się też coraz mniej potrzebna w odczuciu, za przeproszeniem, suwerena. Reszta to konsekwencje.
Kiedy to się zmieni? Nikt Ci na to nie odpowie. Takie „fale” przechodziły przez dzieje już niejeden raz i przechodzić będą. Nasz pech, że żyjemy w czasie takiej właśnie „cofającej się fali”. Historia nie biegnie od punktu A (gorszego) do punktu B (lepszego). To są meandry. Zawsze były.
Bardzo mi się podoba koncepcja z Ołomuńcem, a to z uwagi na słynną pieśń nieznanego pochodzenia.
@Michał Babilas: przypuszczam, że Ołomuniec pojawił się tu właśnie przez wspomnienie tego zaśpiewu (a raczej: zaryku).
@Wojtek Myszka: czy tylko w sprzeciwie każdego pokolenia przeciw rodzicom jest nadzieja? Gdzie są schowane inne mechanizmy – i jak je wzmocnić?
@Jerzy Łukaszewski: ale to nie tylko nauki społeczne – i nie tylko po Oświeceniu – są pod czułym nadzorem rządzących, czy to kościelnych, czy monarchów. Łatwiej to usprawiedliwiać przypadkiem statystyki w Prusach czy Rosji – zbieranie i rozumienie danych to podstawa sensownej administracji – ale nie było tak natychmiastowych uzasadnień przy tworzeniu wszelkich Królewskich Towarzystw Naukowych. No tak, instytuty geograficzne popierane przez Leopolda II miały jasną rolę, ale co rządzącymi kierowało, by tak zadbać o teorie fizyczne czy biologiczne? Obawa przed myślami biegającymi w społeczeństwie bez nadzoru?
@Andrzej B.: zdumiewające, że tak pozornie prosta refleksja nie trafia do tekstów tylu espertów zajmujących się naszą historią.
Och, zaczął się wrzesień, a wraz z nim wysyp specjalistów od historii alternatywnej. Zupełnie najnowszy (i rzecz jasna całkiem jeszcze światu nieznany), na łamach Gazety Wyborczej wymyślił sobie, że w sierpniu 39 „gdyby politycy Zachodu byli bardziej zdecydowani, gdyby patrzyli w przyszłość dalej niż kilka miesięcy w przód, mogliby wyekspediować do Polski korpus złożony z dywizji francuskich, australijskich i nowozelandzkich”. Zaraz mi powstało w głowie pytanie czemu nasz ekspert zwolnił Brytyjczyków z obowiązku wysyłania dywizji do Polski, ale ten, niespeszony, wyjaśnia zaraz, że ich „rzeczywiście było mało”. Za to Maorysów nieprzebrane mrowie, no i przecież znacznie bliżej mieli. Tak niewiele nas dzieliło od zwycięstwa już w 1939.
http://wyborcza.pl/alehistoria/7,121681,25137207,wrzesien-39-sami-nie-moglismy-wygrac.html#s=BoxMMtImg3:undefined
@mbabilas niestety bez prenumeraty nie mogłem przeczytać artykułu z GW, ale gdy pojawiają się pytania o to kto i dlaczego mógł przybyć Polsce na pomoc ale nie przybył to może dla równowagi ktoś powinien zapytać dlaczego polski rząd razem z naczelnym dowództwem armii dali dyla już w pierwszych dniach wojny?
To zgadza się z wyczytaną gdzieś informacją, że Polska jest potęgą w grach phantasy. I gdy GW wzmocni tendencję…
Jeśli już gdybać, to bym winił NMP. Zapomniała czyją była królową i nie pokazała się Niemcom się wśród polskiej husarii na niebie nad Wartą. I przez to oni nie przestraszyli się i dotarli tam gdzie chcieli.
nightwatch77: naprawdę nie warto. Jedyne ciekawe, to to o tych Nowozelandczykach i Australijczykach, napisane zupełnie serio, bez mrugnięcia okiem. Zabrakło mi tylko Hindusów (stacjonujących, na przykład, na Huculszczyźnie) oraz senegalskich żuawów kwaterowanych po sztetlach. Imperium Brytyjskie w uznaniu polskich tradycji kawaleryjskich mogłoby dosłać regimenty camelry (czyli jazdy na wielbłądach). Powstałyby nawet żurawiejki odpowiednie: „Hejże wrogu, jesteś w błądzie: jedzie ułan na wielbłądzie”.
A Śmigły-Rydz przekroczył granicę rumuńską w Kutach (nie wiem, dlaczego niezasłużoną sławę zyskały akurat Zaleszczyki) 18 września i zaraz jął się zatrudnień na miarę własnych możliwości. Pisał 21 września w liście do pani prezydentowej Mościckiej: „(…) każdy z nas szuka jakiegoś zajęcia, kwitnie nauka języków obcych (…), ja kupiłem farby, płótna i wziąłem się do malowania. Maluję po sześć godzin dziennie (…). Niestety dni coraz krótsze”.
@andsol: Abp. Gądecki wypowiedział się, że Niemcy napadli na Polskę, bo chcieli wprowadzać aborcję (czy coś w tym stylu, ale sens oddany w miarę wiernie). Królowa Polski się tak tym zbulwersowała, że zapomniała się pokazywać.
@ nightwatch77 – zwykle dowództwo jednak trochę orientuje się w sytuacji, to chyba jasne, zresztą podobno chcieli uciekać już wcześniej. Przy okazji Powstania Warszawskiego było inaczej i też niedobrze.
A my zakopani w geopolitykę ubiegłego stulecia, a tymczasem w Kraju rozstrzygają się rzeczy niemal ostateczne. Otóż, jak donosi Pudelek, najstarsza córka Lecha Wałęsy, Magdalena, wyszła trzy dni temu za mąż za partnera, Lecha Kaźmierczyka. Nie było by w tym nic wartego uwagi, gdyby nie to, że Kaźmierczyk przyjął nazwisko panieńskie swojej żony i nazywa się teraz… Lech Wałęsa.
@kwik
ale niektórzy jednak nie uciekali na samą myśl o walce – sugerujesz że po prostu słabo orientowali się w sytuacji?
@mbabilas źródła historyczne mówią o dużej wartości bojowej wielbłądów, które są posłuszne, nie płoszą się, a zapachem i wydawanymi dźwiękami płoszą konie przeciwnika (a na pewno i ludzi z tej cześci Europy). Ich słaby punkt to delikatne kopyta.
@mbabilas
„A Śmigły-Rydz przekroczył granicę rumuńską w Kutach (nie wiem, dlaczego niezasłużoną sławę zyskały akurat Zaleszczyki) ”
– Z samej nazwy „Zaleszczyki” brzmi jak coś związanego z chowaniem się czy ucieczką. W każdym jednak razie nie brzmi dostojnie i dzielnie. Kuty – to brzmi dumnie.
Jeśli chodzi o Lecha Wałęsę Bis – czas temu rzuciła mi się w oczy prasowa bzdurnotka o mężczyźnie, który wziął od żony nazwisko Batman. Przyczyny w obydwu przypadkach zapewne podobne.
I można nimi od morza do morza, bo piją także słoną wodę.
@ nightwatch77 – można się orientować w sytuacji albo nie, można uciekać albo nie. I już mamy cztery możliwości. Rząd ewakuował się ze stolicy jeszcze przed świtem 7 września, od tej pory było jasne, że tę wojnę przegraliśmy.
A propos historii alternatywnych – ówczesny szef propagandy wojskowej Umiastowski, który mniej więcej zasugerował wtedy warszawiakom „ratuj się kto może” (za co zaraz został odwołany) wydał lata wcześniej dwie powieści z czasów przyszłych, Rok 1974 oraz Rok 1975. Rzuciłem okiem na tę pierwszą, wojna japońsko-amerykańska wisi na włosku. Już w 1974!
Roman Umiastowski
Czemu WordPress nie ma podglądu komentarzy, nawet dziadowski Blogspot to ma.
@kwik no ja myślę że ratowanie własnego tyłka to najważniejsza rzecz i tego powinni uczyć na lekcjach historii oraz przysposobienia do życia w ojczyźnie. W przeciwnym razie ryzykujemy że za jakiś czas znowu jacyś niedoinformowani wojacy będą się męczyć bez sensu.