Nie ma więc czegoś szczególnie nowego w przyjęciu zaproszenia indyjskiego premiera do odwiedzenia Kaszmiru, wystosowanego do wyselekcjonowanej grupy europosłów, z czego skorzystała co najmniej piątka Polaków, PiS-owych reprezentantów katolickiego i słynącego z religijnej tolerancji kraju. Może ten i ów muzułmanin dostrzeże w tym coś niewłaściwego, ale przypomnijmy, że w tym kraju można być sfilmowanym z transparentem „jebać islam”, można zostać nagranym przy wykrzykiwaniu w publicznym miejscu tego hasła, ale nie ma ryzyka, że to doprowadzi taką osobę przed sąd czy zostanie przez posłów czy europosłów PiS-u napiętnowane; przypuszczalnie w Polsce islam nie uchodzi za religię i takie wrzaski nie są tak traktowane jak by było oświadczenie „jebać chrześcijaństwo”. Zresztą, kto wie, może owe wyrażenie z transparentów to wyraz katolickiej miłości i pieszczoty w duchu ekumenicznym?
Sporo jest jeszcze tras wycieczkowych, na które za cenę dania świadectwa o wolności i dobrobycie może się załapać PiS-owa grupa z europejskiego parlamentu. Wyjazdy do Tybetu i do Xinjiang na zaproszenie postępowych władz chińskich – albo do Birmy, by zobaczyć jak z uśmiechem Rohindżowie popierają demokratycznie wybrany rząd?
Moralnie idzie nam dobrze, a może iść jeszcze lepiej, bo jak już Dante sugerował, jest sporo kręgów w tym stożku prowadzącym do Lucyfera.
Nie ma takiego świństwa, jakiego by pisowska mafia nie zrobiła.