Na początku XXI wieku pojawiło się zaskakująco dużo książek ze wspomnieniami Żydów, którzy przeżyli Zagładę. Chętnie bym zobaczył jakieś zestawienia, rok po roku, od końca wojny, ile ich się pojawiło. Może należało by doliczyć tu także beletrystykę (która podobnie do „Chłopca w pasiastej piżamie” Johna Boyne traktuje temat z powagą i szacunkiem). Książek wydanych wcześniej nie brak, ale po pierwsze ludzie zawsze chcą nowości, choć rzecz w przeszłości, a po drugie ciężar wspomnień uniemożliwiał wielu osobom mówienie i myślenie o tym, co przeżyli. Każda z tych książek przygnębia i jednocześnie uczy – na mnie w ostatnich latach wielkie wrażenie wywarło „Dotknięcie anioła” Henryka Schönkera, mające pierwsze wydanie w roku 2011, którą zaczął spisywać w roku 2001 mając 70 lat. (Autor zmarł przed rokiem. Rozmawiałem telefonicznie tylko z jego żoną, jego słuch nie pozwalał na tę formę kontaktu. Na mój mail w 2016 roku odpisał bardzo życzliwie, mówiąc o tym opóźnieniu z pisaniem: „musiał przejść długi czas nim człowiek zdążył się opanować i zrzucić z siebie bojazń i strach minionych okropnych dni, by mogł spokojnie opisać swoje przeżycia z tego okresu. Widać to nie tylko u autorów książek, ale też w rozmowach z tymi, którzy przezyli Holokaust.” A przechodząc do jego codzienności w Tel Awiwie dodał: „Mamy 3 córki i dziesiecioro wnuków. Nowe drzewo rodzinne zaczyna się rozwijać i kwitnąć. W Holokauscie zginęło 166 czlonków mojej rodziny”).
Spisywanie wspomnień z takiego oddalenia w czasie jest nieuchronnie obarczone ryzykiem nieścisłości (iluż zbrodniarzy uniknęło kary dlatego, że świadkowie nie byli w stanie poprawnie opisać daty zbrodni czy jej okoliczności…) Nawet w bardzo dobrze udokumentowanej książce Henryka Schönkera znalazłem wyraźną sprzeczność dotyczącą ostatniego komendanta obozu z Bochni o imieniu Franz Josef Müller. Próbowałem to wyjaśnić z redaktorem wydania, panem Arturem Szyndlerem. Niestety zbył moje uwagi odsyłając do opracowania jakiegoś specjalisty – ale ja nastaję, że nie jest możliwe, by ten sam człowiek w latach 1944-1949 był w więzieniu Montelupich, gdzie zeznania Leona Schönkera mu uratowały życie, oraz by w latach 1944-1955 był w ZSRR skazany na 25 lat. (Ewentualnym zainteresowanym tym detalem chętnie podeślę szczegóły moich sieciowych poszukiwań).
Tak więc jest jasne dla mnie, że takie wspomnienia muszą być czytane powoli i starannie, a szczególnie dotyczy to osoby, która je spisuje. Może nie ma ona prawa do nanoszenia własnych poprawek, ale pewne ostrzeżenia dla czytelnika powinna zamieścić czy to w przypisach, czy to w posłowiu. Przy czytaniu wspomnień Lale Sokolova (Ludwiga Eisenberga), owego tatuażysty natychmiast rzuciły mi się w oko co najmniej trzy elementy bardzo wątpliwe: o tym, jak w KL był w stanie obserwował zagazowanie w autobusie grupy więźniów, o uzbieraniu doniesionego pod paznokciami prochu, użytego przez Sonderkommando do zniszczenia Krematorium IV (przecież nieco badań, zaczynając choćby od życiorysu Ale Gertner mogłoby doprowadzić do odkrycia jak ten proch dotarł do obozu), no i już zupełnie bezsensownie brzmiącą historię jak to dla ratowania chorej na tyfus ukochanej bohater zdobywa w obozie dla niej penicylinę. Zdobycie go w przez Polaków w aptece w Oświęcimiu na początku 1943 roku, w zakątku nowopowiększonej Rzeszy? Przecież pierwszy raz podano penicylinę człowiekowi w Stanach w lutym 1942 roku! By June 1942, just enough US penicillin was available to treat ten patients – mówi Wikipedia.
Okazuje się, że zdumiewających niedostatków jest w książce mnóstwo. Począwszy od niewłaściwego numeru, kóry Lale wytatuował na ramieniu Gity (vide biografia w Wikipedii Lale Sokolova) do innych przeróżnych poślizgów, wypunktowanych w artykule z The Guardian (w dużej mierze prześledzonych przez polskich historyków). Niestety, dumne oświadczenie autorki książki, że „95% tego to opis zdarzeń, przebadanych i potwierdzonych” nie jest prawdziwe. A czasu na zrobienie uczciwej roboty miała w nadmiarze, od rozmów z Sokolovem w 2003 do wydania książki w 2018.
A że książka stała się bestsellerem, autorka nie zawahała się przed napisaniem kolejnej książki, „Cilka’s Journey”, wydanej w zeszłym roku. Bohaterką jest postać pojawiająca się we wspomnieniach Sokolova, Cilka Klein, która po wyjściu z KL Auschwitz trafia dla odmiany do Gułagu i spędza tam wiele lat, także ona ma swoją obozową love story i para wychodzi z Gułagu z życiem, które spędza w Budapeszcie. Tym razem rozbieżności z tym, co rodzina bohaterki (a ściślej: jej przybrany syn, zamierzający na początku pomagać autorce) ma za prawdę, jest tyle, że autorka musi zmienić dane, usunąć odniesienia do męża Cilki i umieścić oznajmienie, że jest to beletrystyka. Tu także w innym artykule The Guardian jest pomocny w podejmowaniu decyzji czy warto to czytać.
No ale skoro ta nowozelandzka autorka tak przywiązała się do pisania o cierpieniach ludzi w obozach, to chyba nie tak szybko się od tej manii odczepi. Ludzie czytają, to ona pisze. Ona pisze, to ludzie czytają. Nikt nikomu niczego nie może tu zabronić. A może i film z tego wyjdzie? Wtedy już na pewno będzie wiadomo, że to wszystko to szczera prawda.
Pierwsze użycie penicyliny było o rok wcześniej, w 1941 r.
https://en.wikipedia.org/wiki/Albert_Alexander_(police_officer)
Oczywiście nie wpływa to na jakiekolwiek rozumowanie co dostępności penicyliny w 1943 roku pod niemiecką administracją. Mogło tu dojść do pomyłki, może chodziło o Prontosil albo inny sulfonamid.
Doznane cierpienia i bohaterstwo czynów u wielu wzrastają wykładniczo wraz z upływem czasu od ich doznania i wykazania się nimi.
Wielu uczyniło z tego wzrostu swoiste przedsięwzięcie.
Na oryginalnych „firmowych” kopertach jest nadruk z nazwą „firmy”:
Konzentrationslager Auschwitz, a w punkcie czwartym „informacji” :
4.) Zeitungen sind gestattet, dürfen aber nur durch die Poststelle des K. L. Auschwitz bestelit werden.
(Jedną taką mam i jest rodzinną pamiątką).
Skąd u Ciebie to ” KZ Auschwitz”
.
@Wiesiek
„Ursprünglich wurde von nationalsozialistischen Funktionären die näherliegende Abkürzung „KL” für Konzentrationslager verwendet. Nach Eugen Kogon (Der SS-Staat) gaben SS-Wachmannschaften dann später der Abkürzung KZ wegen ihres härteren Klanges den Vorzug.”
Żródło tutaj:
https://de.wiktionary.org/wiki/KL
P.s. Z jakiegoś powodu Grzesiuk dał w tytule „pięć lat kacetu”, nie „kaelu”.
Kacet, to żargonowy skrót niemieckiego Konzentration fonetycznie koncetra.. stąd KaCet.
Oficjalnie nie używana. KaCet był używaną powszechnie pośród niemieckich strażników nazwą takiego obozu i przejętą przez więźniów jako jedyna słyszana.
@Wiesiek
Przecież tego dotyczył cytat – że skrót KZ funkcjonował obok KL, nawet jeśli nie w oficjalnym nazewnictwie.
„po wyjściu z KZ Auschwitz trafia dla odmiany do Gułagu” Bo tu użyty jest jako oficjalny. Gdyby było napisane, że „po wyjściu z kacetu w Auschwitz trafiła … ” byłoby napisane poprawnie. Tłumacz powinien zadbać o takie.
@Wiesiek
A! teraz rozumiem.
Bardzo przepraszam za to, że zmieniając w dwóch miejscach „Z” na „L” zespułem tak pięknie rozwiniętą dyskusję.
@andsol
Nie zamierzałem siać zamętu.
A wyszło jak zawsze 😦
Pamięć jest zadziwiającym konstruktem. Jest (czy chcemy tego, czy nie) produktem mozolnego lepienia wspomnień z tego co wydaje nam się że wiemy, że doświadczyliśmy i z tego co dotarło do nas o wiele później.
Wspomnienia są poddane procesowi nieustannej modyfikacji,, wzbogacania o nowe elementy.
Ten, kto przeżył zagładę zapewne po latach interesował się losami innych, epoką, i świadectwami tejże. Powolne wbudowywanie do zasobów pamięci informacji „uzupełniających” jest procesem z jednej strony nieświadomym i mimowolnym. a z drugiej nieuniknionym.
Najzabawniejsze jest jednak to, że nie tylko pamięć indywidualna lecz również zbiorowa podlega takim samym prawidłowościom.
Może jednak nie podchodźmy do każdego szczegółu ze szkłem powiększającym. W końcu przecież nawet fotografie (w oparciu o które tworzymy wizję przeszłości) potrafią kłamać.
Nie przykładając szkiełka mamy później takie kwiatki, jak „polskie obozy koncentracyjne” Tylko czekać na polskie kacety.
Wiesiek:
obawiam się, że „źródłem ” takich kwiatków jest nie tyle nieprzykładanie szkiełka lecz poważne błędy narracyjne popełnione w przeszłości przez tych samych, którzy obecnie histerycznie reagują na pojawienie się narracji niezgodnej z ich oczekiwaniami.
Do takich błędów należało przymusowe „unarodowienie” ofiar holocaustu w czasach PRLu. Upolitycznienie, a następnie unarodowienie, tak jakby holocaust był (wpierw) próbą zagłady klasy robotniczej, a następnie Polaków na których niedobry hitleryzm się uwziął bo byli Polakami.
Warto wspomnieć zapomnianą już aferę pierwszego wydania Encyklopedii PWN (której całą redakcję wyrzucono z pracy za rozróżnienie pomiędzy obozami pracy i masowej zagłady oraz twierdzenie, że w obozach zagłady 99% ofiar to byli Zydzi). A potem wypędzenie tejże redakcji, prawie w całości do Tel Avivu?
Wiesz może, że na umieszczonych wówczas w Auschwitz 18 tablicach pamiątkowych, w 18 językach była mowa o ofiarach hitleryzmu, ale na ani jednej nie pojawiło się słowo „Zydzi”?
Dobrą pracę o tym jak doszło do narracyjnego przegięcia po nieżydowskiej stronie popełnił 10 lat temu Piotr Forecki.
Click to access Przeglad_Historyczny-r2011-t102-n2-s376-379.pdf
I jeszcze jeden drobiazg. „Polskie obozy” to (dla nas Polaków) dowód ignorancji pomieszanej z brakiem wrażliwości, skutek wcale nieprostej recepcji z zewnątrz. Ten sposób określania obozów jest dla większości Polaków (słusznie i niestety zarazem) niebezpiecznym precedensem, wielu dopatruje się spisków i celowego naginania narracji tak, aby odwrócić uwagę od rzeczywistych sprawców. .
Jest to zastanawiające jeśli się pomyśli o innych historyczno-semantycznych nadużyciach, które nikogo aż tak bardzo w Polsce nigdy nie raziły, ba, wręcz przechodziliśmy i przechodzimy nad nimi do porządku dziennego.
Mówimy o XVII wiecznej Ukrainie Rzeczpospolita, ale w skrytości ducha myślimy Polska. To Polska była rzekomo niegdyś „od morza do morza”. Czy ktoś się zastanawia nad wrażliwością Ukraińców, którym w ten sposób Polacy anektują znaczną część przeszłości?
Mówimy o XIX- wiecznym konflikcie zbrojnym Rosji (z jednej) i Anglii, Francji i Otomańskiej Turcji z drugiej strony „Wojna Krymska” nie zważając że rdzenni mieszkańcy Krymu może wcale sobie nie życzą, aby w tak nieprecyzyjny sposób nazywać tę wojnę, którą obcy toczyli w ich małej ojczyźnie.
Historia pełna jest nieprecyzyjnych określeń i niekoniecznie jest to zawsze rezultat złej woli tych, którzy po nie sięgają. W Warszawie było getto żydowskie, nieprawdaż? A odbyło się powstanie w getcie żydowskim czy w warszawskim?
a samo rozróżnianie czy getto było żydowskie czy polskie nie jest czasem nadużyciem? Jeśli ktoś mieszka w Polsce i ma polskie obywatelstwo, i nawet urodził się w Polsce, to czego jeszcze brakuje żeby był Polakiem?
No jak to czego? Przecież dobrze wiesz: blond włosów, pradziadka w AK oraz świadectwa obrzeza…. tfu, przepraszam, bierzmowania.
W recenzji zlinkowanej przez Telemacha przeczytalam ze po wojnie nakazywano Zydom zmiane nazwisk. Nie wiedzialam o tym.
Widzę, że właśnie przedwczoraj Wydawnictwo Marginesy opublikowało przekład Podróży Cilki. Książka mogłaby tam zostać.
@lisek:
No cóż, materia jest delikatna, nawet Zydowski Instytut Historyczny pozostaje w tej kwestii bardzo dyskretny: https://www.jhi.pl/psj/nazwiska_Zydow_polskich
Ale historia zmiany nazwisk żydowskich wcale nie rozpoczyna się po roku 1945. Jest fascynujące to co się działo w okresie międzywojennym. Było to również wówczas zjawisko o ile nie masowe to nader powszechne. Ciekawe jest również to, że władze zrobiły sobie z tego całkiem intratny „geszeft.”
Ach ten typowo polski pęd do „geszefciarstwa”
Click to access 60.8_Wozniak.pdf
Kiedyś pisnęło mi się coś na ten temat…
@Telemach
Dzieki. W tym wypadku okres powojenny szczegolnie mnie zainteresowal. Znam czy raczej znalam niemalo osob ktore przezyly na tz aryjskich papierach i po wojnie pozostaly przy nazwiskach z okresu wojny. Podejrzewalam ze powody byly dwa – trudnosci z poswiadczeniem wlasnej, przedwojennej tozsamosci z powodu braku dokumentow oraz pewien strach przed dobrowolnym „znakowaniem sie” zydowskim nazwiskiem. Jesli rzeczywiscie istnial taki nakaz (choc nie bardzo rozumiem czemu mialby sluzyc), moze przypisalam niektorym z nich nieistniejace motywy.
My może nie rozumiemy. Problem w tym, że wielu rozumie – bo im Henryk Pająk wytłumaczył.
@nightwatch77
a samo rozróżnianie czy getto było żydowskie czy polskie nie jest czasem nadużyciem?
Nie, poniewaz jesli nazwiesz to getto polskim, nikt nie zrozumie dlaczego niektorzy Polacy musieli w nim zamieszkac, a inni nie. Ani jaki jest zwiazek miedzy tymi gettami a innymi podobnymi w innych podbitych krajach.
@lisek no nie wiem, jakoś problem niezrozumienia czegoś tam przez kogoś tam wydaje mi się dość wtórny, to znaczy nie sądzę żeby ktokolwiek w czasie wojny zastanawiał się jak ponazywać getto czy obozy koncentracyjne żeby w przyszłości nie było nieporozumień
Za to druga strona jest taka że oddzielając Żydów od reszty narodu odmówiono im czegoś co jako obywatelom Polski im się należało -ochrony ze strony polskich instytucji (bo wobec Żydów okupanci mogli sobie pozwolić na wiele pod warunkiem że Polaków zostawiono we względnym spokoju) oraz praw do majątku który utracili.
@nightwatch77
więc chyba nie wiem czy pisanie w formie bezosobowej („oddzielając”, „odmówiono im”) nie powinno być widziane krytycznie. Z formy bezosobowej można zawsze wywieść brak wyraźnych wektorów odpowiedzialności. Co nie jest dobra.
I bo ważne jest KTO, GDZIE i JAK. Akurat tutaj ważne i istotne.
Korekta: „Co nie jest dobre”
@telemach brak wyraźnych wektorów odpowiedzialności to część tej sytuacji. I to nie wynika tylko z mojej niewiedzy, czasami określony efekt powstaje bez odgórnej koordynacji a wyłącznie na podstawie doraźnych, lokalnych korzyści.
100% racji.
No chyba że obaj się mylimy.
@nightwatch
Zrozumiales moj komentarz za doslownie. Nie chodzilo o przekaz (choc dzis takze o niego chodzi). Getta byly zydowskie, nie polskie, poniewaz to bylo kryterium selekcji (inclusion criterion) (tak samo jak szpital chorob zakaznych w Polsce jest szpitalem dla chorych na choroby zakazne, i jesli nazwiesz go szpitalem dla Polakow, to bedzie blad, choc jest to szpital dla Polakow). Oczywiscie ze kryteria udzielania pomocy powinny bylo byc inne, np wlasnie polskosc (lub inna narodowosc w innych krajach).
Gdy ktos atakuje geja za to ze jest gejem, a Ty sie za nim wstawiasz, nie wstawiasz sie dlatego ze jest gejem lecz dlatego ze jest czlowiekiem.
Oczywiscie z dzisiejszej perspektywy sam przekaz zawarty w nazwie nabiera roznych znaczen, poniewaz nazwac te getta polskimi miesiac po oswiadczeniu polskiego premiera na temat krzywd IIW, w ktorym zdolal nie wspomniec Zydow ani razu, moze stac sie elementem w calkiem innych gierkach.