Dlaczego o jarmużu? A co, o pandemii by było ciekawiej? Albo o leceniu do dziadka Trumpa, żeby pożyczył wiedzy i inteligencji?
Więc te trzy rodzaje jarmużu cieszą w kuchni, tak w sokach (najlepiej z kawonem i miętą) albo, bardzo po brazylijsku, w cieniutkich paseczkach zasmażane z mąką z manioku – ale bohaterem jest czwarta odmiana, której nie pokażę a nawet i opowiadać to wstyd. Aha, po tutejszemu jarmuż to couve.
Tę czwartą odmianę lubimy najbardziej i obrywaliśmy przy stosownych okazjach listek po listku, ale któregoś dnia V. woła mnie i każe zerknąć do środka. A w środku prawie bez osłony, ale zdrowy i wesoły kalafiorek. No tak, to couve-flor, kwiato-jarmuż.
Zostawiliśmy obie kalafiorowe roślinki w spokoju, nie wyjadając już ich domków, a one się odwdzięczyły i po paru tygodniach aż się prosiły, żeby je zaprosić do kuchni.
Happy end, czego i Wam wyborczo życzę.
Kapustne dają ciekawe możliwości jeśli idzie o tworzenie różnych nowości kulinarnych i marketingowych, bo wszystko, od kalarepy, poprzez kalafiory, brokuły, kapusty aż do jarmużu to botanicznie jeden gatunek (Brassica oleracea), ergo daje się ze sobą krzyżować bez żadnych udziwnień typu inżynieria genetyczna. Kilka lat temu na stoły zblazowanych Brytyjczyków trafiły kalettes czyli mieszańce brukselki z jarmużem (alternatywna nazwa Brusselkale chyba lepiej tłumaczy, o co chodzi). Tak, jak firma Apple wymyśliła iPada jako coś pomiędzy telefonem a laptopem, tak Tozer Seeds znalazła lukę na angielskich stołach i supermarketowych półkach.
Wszystko jest zresztą kwestią znalezienia dobrej nazwy, świat warzyw nie jest wyjątkiem. Krzyżówkę brokuła z chińskim jarmużem najpierw próbowano sprzedawać pod nazwą asparation (kładąc do łóżka asparagus i aspiration), ale przyjęłą się dopiero kolejna nazwa – broccolini, sugerująca jakieś nieistniejące włoskie związki tego warzywa (które, gwoli ścisłości, powstało w Japonii).
Duże, otwarte brązowe pieczarki próbowano sprzedawać pod różnymi desygnatami, ale dopiero nazwa portobello uruchomiła ich światową karierę. Brytyjskie Tesco od kilku lat eksperymentuje skutecznie z nazwą forestiere (budując fałszywe skojarzenia z grzybami leśnymi).
Jest sobie tropikalne drzewo Bouea macrophylla (zwane gandarią lub maprangiem) rodzące dość smaczne owoce, nieco może podobne do mango, ale trochę mniejsze. Aby zainteresować nimi konsumenta (znów brytyjskiego) ulepiono nazwę plango, która ma sugerować krzyżówkę śliwki (plum) z mango.
A wracając do jarmużu: nasz ulubiony to włoski cavolo nero. Nie dość, że jadalny, to i bardzo ozdobny.