Zdaje się, że nikomu nie przychodzi do głowy porównanie z Izraelem. A mnie przychodzi codziennie, bo śledzę ich działania ze zwalczaniem choroby.
Tak Izrael jak i stan SC bardzo mocno zależą od turystów i od eksportu żywnosci. Tam jest wyśmienita służba zdrowia. Tu – taka sobie. W niektórych miejscowościach całkiem ok, w innych gorzej. Ludnością tereny porównywalne. Liczbą zgonów od pandemii – też. Ale nie ma w prasie pochwał dla SC. Ot, kawałek Brazylii, w której jest bardzo źle, więc przez mechaniczne rozumienie świata, w SC też zapewne zwłoki leżą po ulicach.
No więc nie leżą. Choć burmistrz stolicy uprasza ludność, by powstrzymała się od wyjazdów do sąsiednich municípios, bo do wielu z nich nadchodzi druga fala choroby i rośnie liczba zakażeń.
Jest jednak coś, czego zapewne w Izraelu nie ma. Nie wiem jak powszechne to zjawisko, raczej bym nie opierał oglądu świata na tym jednym napotkanym przypadku, ale bardzo mnie on niepokoi. Wiem, bo przemęczony lekarz wygadał. Że takie gadanie jest możliwe wiem z doświadczenia, kiedyś trzy doby byłem bez snu i gadałem co przyszło na język, choć wiedziałem, że nie mogłem o tym mówić.
Otóż są tu w okolicy kopalnie węgla, więc są górnicy (znam paru między sąsiadami) i bywa też pylica. Pewien znajomy znajomych, już na emeryturze, miał atak, jego lekarz wiedział, że to pylica, bo to jego stały pacjent, ale gdy się pojawił w szpitalu, zapeklowano go jako podejrzanego o covid-19, wsadzono na specjalny oddział, wetknięto rury w gardło i ledwo od tego nie umarł. A lekarz wyznał, że gdyby umarł, zostałby zakatalogowany jako ofiara wirusa, bo szpital od każdego przypadku dostaje sporą sumę. I sprawa wcale mnie nie zdumiała, bo nigdy nie sądziłem, by w czasie epidemii pazerni mieli przestać być pazernymi, chciwi chciwymi, a sukinsyny sukinsynami.
Tu w konflikcie „wychowanie kontra natura” obie części pomagają w zachowaniu uprzedniego stanu.
Andsolu, przygnębiasz przygnębionego człowieka. Dobrze robisz. Tak trzeba.
Biorąc pod uwagę, że z sensem użycia respiratorów u pacjentów z ARDS sprawa wcale nie jest taka jednoznaczna, a w zasadzie to bardzo dwuznaczna jest:
Doctors think ventilators might harm some COVID-19 patients
to miał chłopina najprawdopodobniej szczęście, że go nie zabili. Nie, nie lekarze tylko procedury. Prawda jest taka, że ICUs są najbardziej kosztownymi częściami zakładów przemysłowych zwanych niegdyś szpitalami. A zarazem najbardziej rentownymi.
Ponieważ nerwowość polityków napędzana nerwowoścą epidemiologów doprowadziła do restrykcji, dostępu do standardowych zabiegów i usług medycznych (bo a nuż ludzie się tam pozarażają) i wynikającej z tego zapaści finansowej, to aby się ratować system orze jak może, czyli wykorzystuje optymalnie zasoby, z których korzystać wolno.
Innymi słowy: w sytuacji gdy nie wolno zoperować biodra, ustawić cukrzycy, mozolnie zainicjować terapię zmierzającą do ograniczenia nadciśnienia lub niewydolności krążenia, nie wolno zoperować zeza, ucha wewnętrznego albo wszczepić rozrusznika – to każdy pacjent, któremu można postawić diagnozę brzmiącą: „podejrzenie o COVID-19” jest dla tonącego szpitala kołem ratunkowym. Wobec wielości i niejednoznaczności symptomów może to być prawie każdy.
Natura nie lubi próżni. Pacjent podłączony na parę godzin do wszystkiego co się da na ICU przynosi w centach i dolarach tyle samo, co np. zajmujący łóżko szpitalne cukrzyk lub nadciśniowiec przez tydzień.
Czyż kiedyś medycyna nie była sztuką, a lekarz – artystą?
@nowa
Trudne pytanie.
Podchodząc do sprawy historycznie z pewnością była zbliżona do kuglarstwa, magii i rzemiosła. Lekarz to przedłużenie szamana ludów koczowniczych. Umiejętności zbliżone do wniosków (przeważnie błędnych) wyciąganych z obserwowalnej rzeczywistości zaczęły przeważać dopiero wraz z oświeceniem.
Sztuką zapewne była w zamierzeniu, podobnie jak za sztukę uważała się alchemia. Do największych sukcesów medycyny należy udana sprzedaż narracji, że jest sztuką. Przypuszczalnie była jednak przez wieki całe głównie sztuką łupienia naiwnych i zdesperowanych.
Ślady odnajdujemy jeszcze w XIX-wiecznych anegdotach. Rudolf Virchow jest bohaterem jednej z nich: :
Pewnego dnia Dr. Virchow został wezwany do pacjenta, Udał się na wizytę domową, a gdy dotarł na miejsce, drzwi otworzyła mu zapłakana kobieta, która widząc lekarza zawołała: za późno! Na darmo się Pan wybrał do nas, mąż właśnie zmarł!!!
Na darmo, zdziwił się lekarz? O „darmo” nie może być mowy, najwyżej nadaremnie.
Myślę, że przeświadczenie o tym, że medycyna powinna być czymś pośrednim pomiędzy służbą a sztuką (sztukę uprawia się z przekonania i dla przyjemności) jest wyrazem myślenia życzeniowego pacjentów zdanych na łaskę i niełaskę lekarzy
Co nie wyklucza naturalnie tego, że tacy lekarze jakich by sobie pacjent życzył istnieją. Sam kilku znałem, żaden nie pracuje już w zawodzie, który jest podobno taki piękny.
@telemach: ciekawą postać wspominasz. I ciekawie piszą o nim Wikipedie.
Portugalska:
Filho do açougueiro Carl Virchow (syn rzeźnika).
Angielska:
His father was a farmer and the city treasurer.
Polska:
Urodził się […] jako jedyny syn kupca.
Hiszpańska wybiera przemilczenie jego taty.
Przypuszczam, że nasi górą, bo Niemcy chyba wiedzą lepiej, a piszą to samo, co my.
Skądinąd polecam (na Netflixie) niemiecki serial „Charité” o trudnej przyjaźni trzech noblistów (Ehrlich, Koch, von Behring) związanych z tym berlińskim szpitalem. Virchow, któremu – być może – nobel też się należał, jest tam jednym z protagonistów.
Wiek XV Hiszpania:
Doktor wyszedł z 14 dukatami i obiecał przysłać grabarzy. Powiedział jeszcze, że mleko kozie pomogło, ale porcja trucizny, którą rycerz połknął, była zbyt wielka.