Plikom nazw nadawanie

Algorytmy nazywania w wielodzietnych rodzinach bywały proste. Jak ojciec był Franciszek, to kolejne dzieci nazywano Filip, Franciszka, Feliks, Fabian, Felicja, Fatima – i jakoś to szło. Ale mało kto miał setkę dzieci, o milionach nie mówiąc.

Rozumiem użyteczność wplątywania daty w nazwę pliku w wielu wypadkach, ale jeśli nie chodzi o datę urodzenia, a o treść? Zacząłem mieć lekkie zamieszanie gdy eksperymentów i ich wyników przybywało. Tworzenie podkatalogów ujawniło szybko tyle uroku co barszcz Sosnowskiego, ale jakoś sobie radzę (no bo muszę). Tyle, że zastanowiło mnie czy mówi się o tym na kursach informatyki, bo przy poważnej liczbie tworzonych plików rzecz nie jest banalna.

Zapytałem syna informatyka czy spotkał się z tym w jakimś wykładanym przedmiocie; odpowiedział, że nie, i w jego praktyce problem nie pojawiał się. Więc w domu nie mam pomocy. Nie chodzi mi oczywiście o logi działalności czy zapisywanie wersji i informacji o modyfikowaniu archiwów, bo tu rzecz jest chyba nieźle opracowana, ale gdyby szło na przykład o pliki związane cząstkami chemicznymi, taksonowią żuczków, gematrią czy rozprawami sądowymi, to ciekaw jestem czy każdy musi łamać sobie głowę, bo nie ma ogólnego poradnika w kwestii nazewnictwa.

8 myśli na temat “Plikom nazw nadawanie

  1. Zawsze po każdej zmianie nadaję nową nazwę z aktualną datą plikom konfiguracyjnym. Po wdrożeniu lądują wszystkie bieżące w folderze z datą wgrania i pracuję na kolejnym podkatalogu. Na szczęście zmiany nie są aż tak częste, więc mogę sobie darować rev.A, rev.B itd. ale przynajmniej wiem, gdzie co mam 😉

  2. A ja nie wiem, gdzie co mam 😦
    Nie tylko w komputerze.
    Najbardziej mnie złości, gdy czas już wychodzić na koncert, a ja nie wiem, gdzie schowałam bilety. Modlę się do świętego Antoniego i zwykle mi pomaga. Wprawdzie nie święty, ale jego imiennik, którego poślubiłam przed wiekami.

  3. @w ostateczności – no ale pliki konfiguracyjne są w pewnej mierze przewidywalne i data na pewno pomaga. Ale co robić gdy pojawiają się zupełnie nowe tematy i nie wiadomo jeszcze jak to się będzie miało do tego, co uprzednie?

    @Juli – tak, słyszałem, że św. Antoni pomaga ze zgubami, ale chyba nie tylko. Bo na zawsze utkwiło mi w pamięci jak na KDM we Wrocławiu w nocy zawieszaliśmy w restauracji firanki na wysokości 5-6m i pani sprzątaczka oparła się o miotłę i całe godziny opowiadała nam o swoim życiu i o utrapieniach z mężem – i twierdziła, że codziennie modliła się do św. Antoniego, bo to bardzo silny święty i „kiedyś jeszcze mężowi nogi z dupy powyrywa”.

  4. Radzę sobie z tym tak, że każdy klient ma swój folder. Jeśli u danego klienta są różne tematy, każdy podfolder jest opisany lokalizacją instalacji systemu. Dodatkowo mam podział na branże klientów, jak szaleć to szaleć!

  5. Nie jestem pewien, ale jeśli liczba wpisów (rekordów, plików) idzie w miliony, a między nimi pojawiają się relacje, to chyba wchodzimy w obszar użycia baz danych i języków zapytań (w informatyce łapie się to, zdaje się, gdzieś pod hasło „modelowanie danych”).
    Dane o określonym gatunku żuczka mogą wtedy być, w najprostszym chyba ujęciu, wpisem w tabeli bazy danych – w której możemy sobie wyszukiwać, czy to użyciu zapytania np. SQL, czy też ładnie zaprojektowanej strony z wyszukiwarką i przeglądarką zdjęć. Jeśli każdego żuczka opisuje dłuższy dokument tekstowy i filmik, to zawsze można te dokumenty wrzucić na dysk, nawet „jak leci” i nazywać 00001,00002 itd.; a przyporządkować je już w bazie do danego rekordu, razem z taksonomią i listą żuczków podobnych.

  6. Użycie bazy danych, kojarzącej zasoby jest znakomitym pomysłem gdy dysponuje się umiejętnością wyszukiwania w tejże, np. znajomością języka SQL lub zaimplementowaną stosowną funkcją wyszukiwania. Odradzam jednak stosowanie nieznaczących nazw przytoczonego powyżej typu. Nie ma to oczywiście znaczenia, gdy wszystko działa jak należy, i jest prostsze w implementacji. W realnym życiu powinniśmy się jednak liczyć z możliwością awarii bazy danych – i wówczas możemy zostać nawet z wszystkimi czy większością danych praktycznie niedostępnych… Rozsądnie zaprojektowany system nazw plików czyni taką sytuację znacznie łatwiejszą do ogarnięcia.
    Tak, wiem że istnieją kopie zapasowe. Znam także starą strażacką zasadę: sikawki należy sprawdzić na trzy dni przed każdym pożarem 😉

  7. Przypomniało mi to jak kiedyś administracja uniwersytecka, dla dobrze wyglądającego zapisu o odrabianiu urzędo-roboczo-godzin przymusiła mnie do szukania jakichś bloków zajęć trzygodzinnych (no bo człowiek ślęczący nad problemami matematycznymi przecież nie pracuje, bo nie widać, by pracował) i wpadłem w wykład o pochodnych i całkach na kursie bibliotekoznawstwa.

    Natychmiast zmieniłem program wedle mego widzimisię. Oficjalne zaproponowanie odmiany to kupa memoriałów i dyskusji na dwóch wydziałach, na dobre dwa lata (o ile nie więcej) z dość niejasnym wynikiem, bo obecnie na uniwersytetach brazylijskich dominuje demokracja i w takim układzie tytuł „professor titular” gówno znaczy, każdy asystent czy adiunkt może zgromadzić większość dla poparcia swego poglądu, a najczęstszy pogląd to ten, że ich uczono rachunku różniczkowego i całkowego i to dla nich było dobre, więc jest to dobre nadal. Zaryzykowałem sporo, bo donos niezadowolonego studenta mógł mi przynieść tak proces administracyjny z kupą nieprzyjemności jak i nawet proces sądowy (były tu takie idiotyczne precedensy, oficjalnie zatwierdzony program to jak wyrok, należy wykonać), ale grupa studencka miała nieco zdrowego sensu i uczyłem ich mieszanki, nieco myślenia geometrycznego, nieco kombinatoryki, radzenia sobie w żargonie o argumentach i funkcjach injektywnych i surjektywnych oraz (nie podkreślając zbytnio nazwy) algebry Boole’a.

    Dwie rzeczy zaskoczyły mnie w tym doświadczeniu. Pierwsze to odkrycie, że studenci bibliotekoznawstwa prawie nic nie czytali i nie wydawali się literaturą zainteresowani (no tak, to było w innym wieku gdy panie bibliotekarki na Jedności Narodowej w Zielonej Górze umiały mi sensownie sugerować i odszukać coś jak raz dla mnie). A drugie, że na jaką cholerę takie odrębne studia, przecież dzisiaj to odłam informatyki.

  8. Jakoś sobie radzę. Żeby coś radzić trzeba by znać dobrze kontekst.
    Data? Tak — mieliśmy takie rozwiązanie — zapis pracy systemu, data się przydawała (jeśli rozwinąć do milisekund to jest unikalna na danym sprzęcie).

    Pytanie, czy ważna jest unikalność, czy wzajemna relacja. Jako informatyka nikt mnie nie uczył o „plikach”, ale jeśli chodzi o nazywanie zmiennych, albo tworzenie drzewa katalogu w projekcie (i nazewnictwo tam, wraz z plikami), to są publikowane wskazania, a nawet firmowe regulaminy, których trzeba przestrzegać Można więc szukać analogii. Ale, jak wspomniałem, trzeba wiedzieć do czego.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s