Ale nie ma jasnego wezwania: ”bracia i siostry katolicy i katoliczki, odejdźmy z tego padołu wprost na łono Jezusa” To by było rzetelne i zrozumiałe, ale zapewne przez cywilne prawo ścigane, bo państwo potrzebuje swoich obywateli i ma ich za swoją wyłączną własność.
Jest natomiast zaśpiew: „skupcie się w kościołach a Jezus was ochroni”. Nawet bez wiedzy medycznej czy historycznej można w to od razu wątpić. Nie ochronił przed ospą ani dżumą, przed tyfusem ani amerykańską grypą („hiszpanką”), co ma w sobie tak pociągającego wirus z Chin, że teraz ten pół-człowiek by wdał się w ochronę swoich wyznawców?
Więc nie chodzi o ochronę ludu, choć wybicie go też nie jest najważniejsze dla dygnitarzy KRK. Chodzi o strach, że gdy człowiek przyzwyczai się do organizowania modłów w domu (przy tv czy przy laptopie), może nie chcieć wrócić do niedzielnych spacerów czy dojazdów na miejsca zbiórki pieniędzy dla proboszcza. To ten sam strach, co kiedyś przed szatańskim pomysłem Gutenberga. Biblia w rękach każdego, pomyśl tylko. Lud czytający, a nie słuchający kapłana…
Panowie dygnitarze, przecież informatycy rozwiążą łatwo ten problem. Portal Jezus_i_ty.pl, z płatnością przez karty kredytowe i debitowe a nawet przez bitcoiny. Oryginalne słowo boże, jak na żywo, bez konfliktu z władzami sanitarnymi. Nieprawda?
Bóg z wami i pieniądz z wami. W niebie i na Ziemi.
Jasne wezwanie miał dla swoich wyznawców Jim Jones w Gujanie, ale dla większości był on zbyt szczery i bezproduktywny.
„Chodzi o strach, że gdy człowiek przyzwyczai się do organizowania modłów w domu (przy tv czy przy laptopie), może nie chcieć wrócić do niedzielnych spacerów czy dojazdów na miejsca zbiórki pieniędzy dla proboszcza”.
Widzę to podobnie. Chociaż niewykluczone, że (na poziomie podświadomym i emocjonalnym) do powyższych obaw dochodzą obawy wynikające z konieczności konkurowania z kowidyzmem jako nowym wyznaniem:
Widzę to podobnie jak kolega Sulkin:
https://www.pulsetoday.co.uk/views/coronavirus/covid-is-the-new-religion-and-that-is-the-gospel-truth/
Ale co tam ja wiem? W końcu mam tylko wykształcenie medyczne, a nie historyczne lub w naukach politycznych. Nic nie wiem, a to co mi się wydaje, że wiem, wiem z drugiej ręki, która nie zawsze jest należycie umyta.
Zapewne jakiś specjalista by to lepiej objaśnił, ale według mnie kościelne władze robią marketing zupełnie źle. Od wielu lat kościołowi towarzyszy kontrowersja, jakiś temat sporny, jakieś poletka gdzie jedni mogą atakować drugich albo wykazywać swoją wyższość na różne sposoby nad resztą obywateli. Druga sprawa to niemożność odklejenia się od państwowej polityki i ciągłe wchodzenie w układy z państwowymi instytucjami. To świetne środowisko dla samozwańczych obrońców czegośtam czy innych bojowników którzy tylko czekają na okazję do boju czy choćby malutkiego pokazania komuś że jest gorszy i nie taki jak powinien
Ale jest dużo rzeczy które się kojarzą pozytywnie, jak choćby wiosna i Wielkanoc, możliwość polewania koleżanek wodą oraz strzelania z karbidu, beztroskie marnowanie czasu na rekolekcjach czy okazja do spotkania znajomych przy okazji niedzielnej mszy. Jakby w to włożyć trochę pracy i odpuścić walkę…
A jakie duże pole jest w sprawach osobistych, przecież kościół i ksiądz to osoba zaufana dla wielu osób, psycholog i doradca (zwłaszcza że państwowa opieka psychologiczna nie bardzo dociera). No niekoniecznie egzorcyzmy zamiast psychiatry, ale są tematy w których taka organizacja mogła by się odnaleźć. Kolejna rzecz to organizowanie dzieci i mlodzieży, nie potrzeba nachalnej indoktrynacji, po prostu w tej chwili brakuje sensownych inicjatyw a płacenie za prywatne zajęcia z gry na ukulele połączonej z konstruowaniem robotów to znak dotkliwego braku czegoś.
I wtedy pieniądze też przestały by być problemem.
Kościół musiałby się przestawić na zupełnie inny model funkcjonowania: na rozpoznawanie i zaspokajanie istniejących potrzeb klientów, zamiast kształtować ich potrzeby strachem na wzór dotychczas przez siebie obsługiwanych.
Według mnie jest bardzo duże pole do zagospodarowania i to z obustronną korzyścią – integrowanie lokalnych społeczności, ale bez przymusu, konieczności deklarowania poglądów czy wiary albo udawania kogoś kim się nie jest. Parafia otwarta na wszystkich i dla wszystkich, w której np dzieci znajdą zawsze jakieś zajęcia – choćby kółko teatralne czy lokalny klub rolkowy, dorośli mogą się spotkać żeby porozmawiać o tym co się dzieje w okolicy, poznać sie nawzajem, może coś wspólnie zrobić zamiast pisać na facebooku… Dużo osób w Polsce się przeprowadza, często lądują na wielkich osiedlach lub na rozległych przedmieściach dużych miast, anonimowi, oderwani od miejsca z któego pochodzą, bez specjalnego związku z sąsiadami i bez poczucia przynależności do czegokolwiek. Może to jakieś naiwne myślenie, może na końcu wyszedł by z tego klub lokatora z Alternatywy 4, ale wydaje mi się że jest taka potrzeba w narodzie. Koszty? Chyba niewielkie, no i można by uzasadnić nawet wydawanie publicznych pieniędzy na taką działalnośc.
Jak mogę, tak podsuwam swoją wersję. Nie, nie chodzi o przychody parafii (te i tak mocno spadły, a krótki, wyraźny lockdown, mógłby pozwolić na szybsze zluzowanie restrykcji i w sumie wyjść parafiom finansowo na plus). Uważam, że chodzi o świadomość braku siły oddziaływania. Episkopat, który wezwie do zamknięcia Kościołów będzie miał następnego dnia otwarty bunt, w którym wezmą udział najtwardsi z twardych wiernych, duża część kleru, mediów katolickich, a także biskupów. Teraz można udawać na obie strony, że chce się współpracy i przymykać oko na zachowania „buntowników”.
PS.
Zresztą episkopat jest trochę jak ten Marks ze skeczu Monty Pythona, który odpowiada w telewizyjnym quizie, a gdy pada pytanie spoza jego działki, bodaj o mecz w lidze angielskiej, zaczyna rzucać cytatami ze swoich dzieł.
Episkopat, który by wytłumaczył wiernym, że praktyczna dbałość o bliźniego jest ważniejsza od przybrania modlitewnej pozy w kościele… No cóż, odpowiadałby na pytania, w których się nie ćwiczył. Prędzej rzuci, jak różni biskupi, o tym, że ograniczenia są złe — tę zagrywkę ma dobrze wyćwiczoną.
Przecież episkopat czy inne prezydium kościelne nie musi do niczego wzywać. Po prostu powiedziec jasno – mamy nakazany przez państwo lockdown i jak każda instutycja w państwie przestrzegamy państwowego prawa. I ręce wolne, i sumienie czyste, a ewentualny bunt moze być co najwyżej przeciwko państwu.
Ponieważ sojusz ołtarza z tronem jest fundamentem pisowskiego państwa, wizja tak skierowanego buntu jest niemożliwa.
@nightwatch77:
To nie wystarczy. Przynajmniej nie w umyśle typowego przedstawiciela grupy (nie dookreślam, bo nie chcę obrażać — księży? — no nie wszystkich; — wiernych? — też nie bardzo).
Taki dominujący komunikat, jaki do mnie dociera od biskupów jest taki, że oni są posłuszni państwu, ale ograniczenia są niekorzystne. I to „niekorzystne” wystarczy do mobilizowania ludzi przeciwko. Jedni będą próbowali negocjować z państwem i się chwalić, że coś wyrwali; inni będą wzywali do bojkotu i mówili o bezprawności. Żaden nie powie, że to chrześcijański obowiązek.
Wczoraj mi mignęła wypowiedź biskupa sosnowieckiego. Ogólnie OK, wzywa do przestrzegania nakazów, chyba bardziej niż średnia episkopatu. Już chciałem pochwalić przykład, gdy wśród tego padło zdanie-kompromitacja w sensie: przestrzegajmy przepisów, żeby nie dać wrogim środowiskom argumentów do zamykania kościołów… Nosz, to jest właśnie przekaz, że problemem są „wrogie środowiska” i rząd ewentualnie (strach się bać, co by było za PO, albo SLD…), a nie wirus.
Są oficjalne komunikaty i są wypowiedzi oficjeli i bardzo często niestety ujawnia się sprzeczność między tym co kazali mówić a tym co delikwent naprawdę myśli. A później mamy głupie tłumaczenia że to tylko był ‚skrót myślowy’.