Jedno miasto było poważne, solidne, nawet nieco nudne. Przez grzeczność mówiono, że zabytkowe. Coś takiego jak dziś miasta w Szwajcarii.
A drugie, wręcz odwrotnie, gdzie mogło tam wdawało się w zbytki. Wstydki… to znaczy, wstyd wchodzić w detale. No, jak Las Vegas, miasto zbytkowe.
Tylko że J* nie zajmował się takimi drobiazgami jak samogłoski. Zbytkowe, czy zabytkowe, zniszczyć. I to już.
Sodomie dostało się słusznie. Choćby za tych chędożonych posłańców. Ale Gomora oberwała za niewinność.
A Bartoszewski mówił, że warto być przyzwoitym.
To miała być demonstracja siły, więc Sodoma i Gomora to trochę jak Hiroshima i Nagasaki – niewątpliwa jednoznaczność przesady robi wrażenie.
J* nie znał Bartoszewskiego. Niestety…
No właśnie. Znani powszechnie są sodomici, historia milczy o gomorytach. Na takiej samej zasadzie zapewne istnieli liczni marksiści, ale nikt nigdy nie wybrał kariery engelsisty.
Metoda jak widać skuteczna – grzech gomorii udało się wyeliminować tak że do dziś możemy tylko zgadywać na czym on polegał.