Czy są powody, by uruchomić wyobraźnię? Może amatorszczyzna tej migawki, która Władcom Prawdy nie miała kiedy przynieść szkody. Może rozgłos nadany karze (o osądzaniu setek innych protestujących nie czytam niczego w prasie). Może nieważkość jej kary (około 1500 zł to bardzo mało w porównaniu z 15 latami więzienia, które mają grozić za takie wystąpienia). A może dalszy ciąg jej jej kariery.
Więc wyobraźnia (wspomagana pamięcią dokonań tajnych służb owego milutkiego kraju w ostatnich kilkuset latach) sugeruje: może to była inscenizacja? Ale gdyby nią była, jaki by miała cel?
Wszystkie warianty takiego gambitu trudno przemyśleć na szybko, ale jeden z nich sprawdził się wiele razy w przeszłości: punkt skupienia. Opozycja wewnętrzna i zewnętrzna poda rękę i adres, a słowami przekazującymi gratulacje pokaże co myśli i co zamierza.
Pradawna zasada: „kto korzysta?” zawsze obowiązuje przy analizie zdarzeń. Bohaterka owego epizodu zyskała rozgłos. A czy przekaz napisany na chybcika na małym transparencie wzmocnił chęć krytycznego myślenia radzieckich telewidzów?
Przepraszam, rosyjskich.
To przypadek beznadziejny – gdyby nagle zniknęła bez śladu było by to mniej podejrzane niż to że nic strasznego jej nie spotkało. Ale rzeczywiście świetnie się sprawdza jako listek figowy. Mnie ostatnio jest trudniej zatrzymać wyobraźnię niż ją uruchamiać, ale w tym przypadku uznał bym że nic nie robiąc ktoś podjął słuszną decyzję.
Ależ Andsolu, o organach w Rosji można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są opanowane przez głupców. Historia uczy, że w dwśch sektorach w Imperium zawsze i nieprzerwanie panował profesjonalizm i wirtuozeria: szeroko rozumiany aparat ucisku i polityka zagraniczna.
Decyzja aby ukarać Owsiannikową jedynie za zakłócenie wizji była decyzją najmądrzejszą z możliwych: dezawuuje ją w oczach opozycji i dostarcza amunicji w wojnie propagandowej i informacyjnej. Decyzja godna szachisty myślącego o wiele ruchów w przód.
Istotne jest chyba też pytanie: jaka inna decyzja opłacała by się decydentom bardziej? Na Owsiannikową ludzie plują na ulicy, opozycjoniści spoglądają na nią podejrzliwie i spode łba. Bardzo pragmatyczne rozwiązanie.
Oczywista zgoda, Telemachu, dobre zagranie jeśli to był jej odruch obudzonej duszyczki. Ale moje podejrzenie mówi, że nie było tam jakiejkolwiek duszyczki, a właśnie dobrze przemyślana inscenizacja.
Podobno nalezy pięć razy pytać żeby dojśc do sedna, zatem – po co inscenizacja?
No i skoro tak utalentowany reżyser tam działa to czemu nie udało się zainscenizować choć paru wiwatów na cześć rosyjskich czołgów?
Czytałem, że rosyjski telewidz słyszał wiele o owych wiwatach (szczegółowo opisanych przez naocznych rosyjskich świadków) ale nie wiem czy relacjom słownym towarzyszyły filmowe potwierdzenia.
To ja przestawię wajchę i zupełnie nie na temat napiszę.
Jakaś watykańska komisja zbadała sprawę kardynała Dziwisza i oczyściła go z zarzutów, stwierdzając, że działał prawidłowo i jest czysty oraz niewinny. Sam kardynał zaraz oświadczył, że zarzuty były bolesne i niesprawiedliwe, ale on wybacza tym, którzy je stawiali, a także jest z powodu decyzji komisji szczęśliwy (chciałem napisać „wniebowzięty” – ale to jeszcze nie ten moment).
Mnie te sprawy raczej nie interesują i nie dotyczą, mniej więcej w tym samym stopniu w jakim okazywałbym brak zainteresowania orzeczeniom sądu koleżeńskiego Polskiego Związku Wędkarskiego, czy też uchwałom komisji rewizyjnej tegoż związku. I tu i tam nie należę, więc niech sobie ogłaszają, co im się żywnie podoba. Instytucjonalny Kościół Katolicki jest strukturą skompromitowaną i jakiekolwiek wolty w sprawie Dziwisza nic już mu ani nie zaszkodzą, ani nie pomogą. Ani Dziwiszowi, ani Kościołowi. Tym niemniej – nie bez pewnej satysfakcji – obserwuję reakcję osób uważających się za katolików na postępującą degrengoladę ich organizacji.
Najczęściej przyjmuje ona formę katolicyzmu a’la carte, polegającego na wybieraniu sobie pewnych elementów teologicznych czy etycznych związanych z nauczaniem Kościoła, a odrzucaniu czy ignorowaniu innych. Tak oto można uważać się za katolika głosząc i praktykując nienawiść do osób o innych poglądach (kolorze skóry, pochodzeniu etnicznym, orientacji psychoseksualnej). Można również robić sobie listy rankingowe papieży dobrych i niedobrych (na przykład tępy Latynos Bergoglio przeciwstawiany przenikliwemu intelektualiście Ratzingerowi; dawniej to się nazywało sedewakantyzmem bądź sedeprywacjonizmem). Można również kwestionować w ogóle potrzebę istnienia kleru (pod hasłem “wierzę w boga, a nie w księży”). Ewentualnie argumentować, że frekwentuje się do kościoła, gdzie urzęduje jakiś „dobry gestapowiec” (znaczy ksiądz), a nie chodzi do tych, gdzie są tacy umoczeni w politykę bądź obyczajówkę – tak, jakby i ten dobry i ten zły nie nosili kopert temu samemu Hauserowi czy Jędraszewskiemu.
W czasach gdy Kościół był silny zwalczał taką heterodoksję, uważając ją za pierwszy krok do herezji i schizmy. Dziś biorą wszystkich jak leci (to tak, jak z „dużym namiotem” Zjednoczonej Prawicy) – co mnie cieszy, bo nieubłaganie przybliża moment implozji.
„Najczęściej przyjmuje ona formę katolicyzmu a’la carte, polegającego na wybieraniu sobie pewnych elementów teologicznych czy etycznych związanych z nauczaniem Kościoła, a odrzucaniu czy ignorowaniu innych. ”
A to chyba tak samo jak w przypadku tzw. społeczeństwa obywatelskiego i demokracji bezpośredniej. Jak również wszelkich znanych mi ideologii. Podejście ” à la carte” wydaje się być immanentnym elementem aparatu decyzyjnego jednostki skonfrontowanej z czymś, czego jednostce przeskoczyć nie dane. Nie dajemy rady się wypisać (bo przekracza nasze możliwości ze względów różnych) to sobie wybieramy z zachowaniem etykietki. Iluż ja znałem swego czasu antymarksistowskich marksistów, że o myśliwych ekologach już nie wspomnę.