O godzinie 22 miałem dołączyć do moich, przejeżdżając ten odcinek konwojem oficerów częstochowskiego pułku piechoty, udających się w Sandomierskie na koncentrację.
O oznaczonej porze znalazłem się na półciężarowym wozie. Wraz ze mną przybyło kilku oficerów i podoficerów. Dowódcą konwoju był por. Morat z kompanii kaemów częstochowskiego pułku piechoty. Znużony i śpiący oparłem się o kabinę kierowcy i zasnąłem. Jak długo spałem, nie wiem. Zbudził mnie gwałtowny wstrząs zatrzymanego samochodu i prawie równocześnie pchnął mnie ktoś boleśnie pistoletem w bok, obsypując stekiem wyzwisk: „Ty szpiegu, ty taki a taki synu”. Gdy zorientowałem się, że mam przed sobą sierżanta-kierowcę, który oskarża mnie o szpiegostwo, powiedziałem głosem, którego brzmienia sam nie poznałem: „Sierżancie, nie macie prawa samosądu. Koledzy! – zwróciłem się do oficerów – zajmijcież jakieś stanowisko!”. Głuche milczenie przerwał jeden z oficerów: „My pana przecież nie znamy!”. – A potem jakiś kapral zaspanym głosem radzi: „Rąbnąć i jedziemy dalej!”
„Rąbnąć może byle zbój – zwracam się do sierżanta – ale wyście żołnierz. Załatwcie więc sprawę, jak nakazuje regulamin: odbierzcie mi broń, przeglądnijcie papiery…” Walczyłem o sekundy życia. Sierżant był zaskoczony, lecz usłuchał. W toku przeglądania dokumentów przy świetle latarki, osłanianej dłońmi przez któregoś z oficerów, zapytałem: „Co wam do łba strzeliło, by mnie oskarżać o szpiegostwo? Na jakiej do cholery podstawie?” „Ja tylko wykonuję rozkaz porucznika Morata”. „A więc to pan, panie poruczniku – zwracam się do niego. – Cóż pan ma mi do zarzucenia?! Przez cały czas jesteśmy razem w ciężarówce”. Cedzę słowa, hamując wściekłość. – „Ma pan inny krój płaszcza niż my – odpowiada Morat jakimś niepewnym głosem. – To chyba niemiecki”. „Więc to wystarczy do oskarżenia i morderstwa?” – wycedziłem przez zęby. Morat milczy. Olśniła mnie myśl, że Morat cierpi chyba na jakąś psychozę. Za zgodą grupy oficerów, zdezorientowanych sytuacją, zaryzykowałem badanie na trzęsącym się ciężarowym samochodzie w ciemną wrześniową noc. Zadaję stereotypowe pytania, a głos z wyschniętego gardła z trudem się wydobywa: „Panie poruczniku, którego dziś mamy?” – Nie otrzymałem odpowiedzi. – „Gdzie jesteśmy?” – Milczy. – „Jaka teraz pora roku?” – Zamiast odpowiedzi por. Morat wyskoczył z samochodu z krzykiem: „Ratunku! Szpiedzy niemieccy chcą mnie zamordować!”
Sprawa wyjaśniła się. Przypuszczenie reaktywnej psychozy potwierdzone. Przeproszeniom nie było końca. Wojowniczy kapral kazał się postawić pod sąd, a sierżant gdzieś znikł.
Więc to takie proste? Więc wszystkie wywiady w radio i tv nie powinny zaczynać się od pochlebstw i wyliczeń życiowych sukcesów, które doprowadziły do władzy, a prostymi pytaniami: „którego dziś mamy? Gdzie jesteśmy? Jaka teraz pora roku?”
Genialne.
Takich drastycznych pytań nikt nie odważy się zadac publicznie 🙂
Z lekarzy teraz to głównie niejaki Radziwiłł ma najwięcej do powiedzenia.
Pytania podchwytliwe i dwuznaczne z efektami niezamierzonymi jak diagnoza demencji albo Alzheimera.
MEF – też prawda. W ogóle, dobrze wychowany człowiek nie powinien pytać polityka „czy pan jest idiotą?”, bo jak on powie prawdę, to co potem robić?
Zamiast polityka może lepiej zapytać o to jego małżonkę