Tak, to było przed pandemią, skoro była kolejka. W Polsce mówiono by o „jadłodalni”, tu jednak takie miejsca nazywamy restauracjami. Samemu nakłada się, a że jedzenie w „Kąciku Babci” było świetne, musiała być kolejka. Ale nie przy okładaniu talerza jedzeniem, nie, kolejka była przy wychodzeniu. Stało się w wąskim pasie, powoli posuwając się ku kasjerce. I dwie osoby obok siebie stawały tam z trudem, dlatego zdziwiło mnie gdy usłyszałem za sobą rozmowę trzech osób, głos młodej pani i dwóch panów. Opowiadała o czytanej książce, oni coś domrukiwali. Była zafascynowana treścią i możliwością przekazania jej swoim towarzyszom.
– Więc on zadaje komputerowi pytanie: „jaki jest sens życia?”, komputer długo myśli i wreszcie odpowiada mu wiecie co?
Nie wiedzieli.
– Odpowiada mu: „czterdzieści jeden”!
– Nie rozumiem – usłyszałem dwa głosy.
Wykręcało mi głowę, ale nie odwróciłem się. Jej koledzy, jej książka, jej opowieść. Może przeczyta jeszcze raz, zobaczy prawdę, a wtedy oni zrozumieją. Podałem kasjerce kartę kredytową z cieniem niepewności czy może jednak poprawić kobietę, ale w owej chwili ważniejsze od sensu życia było wystukanie bez błędu mojego pinu.
Pani się Adam Mickiewicz z Adamsem Douglasem zrekombinował.
ale pomyliła się tylko o 1, kto nigdy nic nie pokręcił niech pierwszy rzuci perłę przed wieprze.
@nightwatch, zważ, że wieprzom tuczonym perłami szybciej rosną skrzydła. A czasami i pawie ogony.
czasami aż miło się trochę podtuczyć. Na przykład takim smakołykiem: pewna pani oznajmiła mi że gdzieśtam wymyślono bardzo skuteczny lek na wszystkie choroby. Nazywa się Placebo. Ale spisek firm farmaceutycznych nigdy nie dopuści go do sprzedaży.
Wiesz… coś w tym jest. Ja też słyszałem, że alternatywni lekarze przy wszystkich chorobach podają Placebo.
na pewno tylko nędzne podróbki, ale kto ich tam wie
W Polsce jednak boją się niewypłacalności klienta i w takich lokalach kasują przed konsumpcją (na podstawie wagi talerza najczęściej).
W Krakowie, przy rynku, była taka jadłodajnia ‚u Stasi’, gdzie w kolejce można było spotkać zarówno profesora UJ jak i lokalnego żulika (no i oczywiście studentów, którzy wypełniali pozostałą część spektrum). Przy cienkim studenckim budżecie opłacało się tam jechać przez pół miasta – może wybór dań był niewielki ale jak już gotowali to tak że było warte każdego grosza.