Po kwadransie czajenia się w kuchni nareszcie ramię, łapka i mucha tworzyły konstelację gwarantującą sukces. Inaczej rozumiała to mucha, która znienacka przemówiła:
– Nie jestem zieloną, a złotą muchą. Ach, daruj mi życie, a spełnię twoje trzy życzenia.
Dłoń zaskoczonego myśliwego zadrżała, mucha odleciała, ale przedtem rzuciła mu z wyrzutem:
– Miałam zamiar uczciwie wypełnić obietnicę, ale po co ci była ta myśl, że twoim trzecim życzeniem będzie „pacnąć w mordę tę przebrzydłą muchę”?
Wypowiedzenie tak długiej kwestii w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia było aktem niezwykłej odwagi.
Muchy zwykle zręcznie łapię i wyrzucam. Chociaż po 15 minutach pewnie tak bym się nakręcił że musiałbym zabić.
Gdzie (a może: dokąd) wyrzucasz? Bo one na ogół są namolne, lekce sobie ważą buddyjskie nastawienie i wracają irytując dobrych ludzi.
Nawiasem: rodzinę mam taką, że jedna mucha w kuchni wywołuje czerwony alarm. Wyspecjalizowałem się w produkcji i instalowaniu ochronnych siatek, no, mucha nie siada.
Nic ciekawego, wypraszam za drzwi ale zwykle przez okno. Uciążliwe są tylko samice które muszą koniecznie złożyć jaja na mięsie lub camembercie (alarm wskazany), samiec zdaje się chce tylko zjeść i odpocząć. Nie wiem czy w ogóle je się widuje po domach, muszę to kiedyś wyjaśnić.